Może to kwestia daty? Fatalne dla kielczan dni to 28 września 2019 roku i 29 września 2021 roku. Za pierwszym razem grali w Portugalii z FC Porto i przegrali 30:33 marnując aż sześć z dziewięciu karnych. Teraz w ukraińskim Zaporożu zmarnowali jeszcze więcej - siedem z dziewięciu takich rzutów. Przesunęli granice niemożliwego i głównie dzięki temu zgotowali sobie i kibicom kolejną nerwówkę, kolejny horror ale na szczęcie też kolejny happy end. Łomża Vive Kielce zafundowało wojnę nerwów Przed imprezą w Zaporożu kibice mogli się zastanawiać, jaki strój ubiorą mistrzowie Polski? Czy będzie to siermiężna kapota w jakiej wystąpili na inaugurację w Rumunii z Dinamem Bukareszt (porażka 29:32), czy też galowy frak z pierwszej domowej potyczki z węgierskim Telekomem Veszprem (wygrana 32:29)? Za pierwszym razem zagrali źle, za drugim niemal wybitnie. Okazało się, że trener Talant Dujszebajew na Ukrainę zabrał odzienie ze środka szafy - ani nazbyt eleganckie, bo gra była bliżej przeciętnej niż bardzo dobrej, ale jednak na tyle szykowne, by na Ukrainie wygrać. Można by ten garnitur określić jako elegancki, gdyby nie gigantyczna plama z tłuszczu w postaci indolencji strzeleckiej z linii siedmiu metrów. Element, który w piłce ręcznej jest jednym z najłatwiejszych, o ile nie najłatwiejszym, dla kielczan był niemal nieosiągalny. Dwa pierwsze rzuty zmarnował Arkadiusz Moryto i to w pierwszych trzech minutach. Potem Branko Vujović trafił w poprzeczkę, a czwartą siódemkę wykonywaną przez Igora Karacića po raz trzeci obronił Gienadji Komok. Sposób na niego przed przerwą znalazł tylko Alex Dujszebajew. W pierwszej połowie kielczanom skórę ratował za to bramkarz Mateusz Kornecki, dziewięć obronionych rzutów w tym jeden karny (drugiego odbił Andreas Wolff, bo Ukraińcy też mieli pokrzywione celowniki) pozwoliły Łomży Vive Kielce prowadzić nawet trzema golami. Co ciekawe kielecki bramkarz wszystkie udane interwencje miał w pierwszym kwadransie. Ukraińcy niczym nie zaskakiwali, wiadomo było że będą się bić w obronie, że w ataku pierwsze skrzypce zagrają Malasinskas i Pukowski, że mają solidnych rzemieślników na kole i na skrzydłach. I można było w spokoju oczekiwać, że wirtuozi piłki ręcznej - Alex Dujszebajew, Igor Karacić, Dylan Nahi czy Nicolas Tournat, żeby wymienić tylko tych z brzegu - poradzą sobie z taką ekipą. Ale radzili sobie średnio, a z bramkarzem to już w ogóle. Motor zmniejszył straty i doskakiwał już nie z trzech goli straty na dwa, tylko z dwóch na jednego. A taka przewaga to już lekko zalatuje kłopotami i zapach się nasilił gdy w 54. minucie Motor wyszedł pierwszy raz w tym meczu na prowadzenie, najpierw 23:22, a po chwili jeszcze na 24:23. Sprawy nie ułatwiały trzy kolejne przestrzelone karne... Do końca zostało 200 sekund i wtedy w chaotycznej końcówce gospodarze po prostu zrobili więcej błędów: stracili piłkę, posłali rzut w kotary i złapali głupią karę. Mistrzowie Polski trafili trzy razy z rzędu, w tym jeden raz z karnego (sic!), grali piekielnie długo w ataku i dowieźli prowadzenie do końca. Można było odetchnąć, bo kolejna strata punktów na terenie rywali z dolnej części tabeli byłaby już katastrofalna w skutki dla walki o czołowe miejsca w grupie. Kolejne spotkanie w Lidze Mistrzów 13 października - do Hali Legionów przyjedzie niemiecki Flensburg-Handewitt. Leszek Salva Motor Zaporoże - Łomża Vive Kielce 25:26 (12:13)