Przed spotkaniem węgierscy kibice skandowali: "Polska. Polska", wywiesili flagę z napisem "Tysiącletnia przyjaźń" w obu językach i elegancko zrewanżowali się za równie miłe przyjęcie trzy tygodnie temu w Kielcach. I na tym uprzejmości się skończyły, a na boisku zaczęła się, jak zawsze w meczach tych drużyn, jatka. Od początku mocniej w obronie stawali kielczanie i od początku lepiej sobie radzili w ataku. Trzy pierwsze akcje wyglądały tak samo - Igor Karacić podawał do Artsioma Karalioka, który wykazywał się stuprocentową skutecznością. PGE Vive prowadziło od samego początku, w 18. minucie już dwoma golami i potem jeszcze kilka razy mieli taką przewagę i kilka razy marnowali szansę na jej powiększenie. I to był słaby element kieleckiej układanki - mimo naprawdę przyzwoitej, gry przydarzały się proste błędy i nieskuteczne rzuty - gdyby nie to, powinni do przerwy prowadzić pięcioma "oczkami" i mecz byłby po przerwie zupełnie inny. I był zupełnie inny, ale za sprawą węgierskiej siódemki, która poprawiła obronę, poprawiła atak, a kielczanie dawali się wyprowadzać z równowagi sędziom. Prawda, że kilka (kilkanaście?) decyzji byo kuriozalnych, prawda, że znacznie częściej na niekorzyść kielczan, prawda że w kluczowych momentach. Ale do diaska trzeba sobie z tym radzić, zwłaszcza gdy się wie, że mecz sędziują arbitrzy z Litwy, a delegatem jest Grek, więc dwie nacje które w handballu delikatnie mówiąc kluczowej roli nie odgrywają... Po zmianie stron trener gospodarzy David Daviszrobił jeszcze jedną zmianę - w bramce byłego kielczanina Wladymira Cuparę zastąpił Arpad Sterbik. Serbsko-węgierski Hiszpan w środę skończył 40 lat i przez większą cześć drugiej połowy taką miał skuteczność interwencji. Przez 27 minut kielczanie zdobyli tylko sześć bramek, między mniej więcej 45 i 55 nie trafili ani razu, zgubili płynność akcji, a węgierska obrona znalazł sposób na świetnych dzisiaj kieleckich kołowych. Prowadzenie kielczanie stracili uż w 37 minucie, ale wokół remisu przepychali się z Veszprem jeszcze do prawie 50 minuty, wtedy nastapiło kilka kluczowych, nieskutecznych akcji z polskiej strony, zakończonych skutecznymi kontrami Węgrów. I to własnie wtedy kilka razy litewscy sędziowie pozwalali gospodarzom na więcej niż gościom. Nie pomagała świetna postawa Andreasa Wolffa w bramce i 12 obronionych rzutów, w tym trzy karne. Nie pomagała druga linia, w której swojego dnia nie mieli ani Alex Dujszebajew, ani Wład Kulesz. W 56 minucie było już 26:21, co oznaczało, że było pozamiatane i Telekom Veszprem wygrał z PGE Vive 28:24. Strata dwóch punktów oznacza straconą szansę na awans na drugie miejsce w grupie, bo swoje mecze przegrały także Montpellier i Vardar Skopje i tym zespołom - oraz oczywiście Veszprem - kielczanie mogli odskoczyć. Odskoczyli jednak Węgrzy, na razie na dwa punkty W sobotę o godz. 15.00 w ostatnim w tym roku meczu Ligi Mistrzów PGE Vive w Hali Legionów zagra z z białoruskim Mieszkowem Brześć . Autor: Leszek Salva Telekom Veszprem - PGE VIVE Kielce 28:24 (13:15) Telekom Veszprem: Arpad Sterbik, Vladimir Cupara - Andreas Nilsson 5, Vuko Borozan 4, Petar Nenadic 4, Dragan Gajic 4, Manuel Strlek 3, Rasmus Lauge Szmidt 2, Dejan Manaskow 2, Kent Tonnesen 3, Gasper Marguc 1, Omar Yahia, Rogerio Ferreria Moraes, Mirsad Terzic, Blaz Blagotinsek, Borut Mackovsek. PGE VIVE Kielce: Andreas Wolff - Arciom Karalek 6, Blaz Janc 4, Julen Aginagalde 3, Władysław Kulesz 3, Igor Karacic 2, Alex Dujshebaev 2, Doruk Pehlivan 2, Branko Vujovic 1, Angel Fernandez Perez 1, Krzysztof Lijewski, Daniel Dujshebaev, Romaric Guillo. Karne minuty: Veszprem - 16. VIVE - 6. Sędziowali: Vaidas Mazeika i Mindaugas Gatelis (Litwa).