Warunków do spełnienia marzenia przed meczem było co najmniej kilka. Wypadałoby z pierwszego meczu zabrać ze sobą choć część tej fury szczęścia, która była w Hali Legionów. Wypadałoby zagrać co najmniej tak samo dobry mecz pod względem sportowym. Wypadałoby wyłączyć nerwy. Wypadałoby liczyć na obiektywne sędziowanie, na co, biorąc pod uwagę cv serbskich arbitrów, szczególnie trudno było liczyć. I z tych rzeczy niewiele się powtórzyło. Szczęście? Pięć słupków i poprzeczek tylko w pierwszej połowie! Poziom sportowy? Nie do końca, bo na kapitalną agresywną, szybką, dynamiczną obronę Paryża kielczaninie nie mogli znaleźć sposobu. Najgorzej jednak, że obrona kielecka nie przypominała tej z Hali Legionów i nie włączyła się bramka. Władymir Cupara robił co mógł ale mógł niewiele, jeszcze na początku obronił karnego i trzy inne rzuty ale to było wszystko. Natomiast w drugiej połowie w bramce była firanka. Najważniejsze jednak, że sędziowie nie traktowali równo obu zespołów. Nie było to ostentacyjne sprzyjanie gospodarzom, choć aż sześć kar dwuminutowych w pierwszej połowie dla Kielc dawało do myślenia. Puszczane rzuty kielczan na faulu, gwizdane faule kielczan, gdy nie szło mistrzom Polski. Dlatego od początku gonitwa gospodarzy za odrabianiem strat przynosiła efekt. Trzy gole mniej w 7. minucie (4-1), cztery w 13., pięć - w 18., sześć w 25. i aż siedem po pierwszej połowie. W drugiej połowie pogoń nabrała tempa. Abstrakcyjnie skuteczny Nedim Remili rzucał wszystko i z każdej pozycji. Najpierw bronił paryskiej bramki Corrales, a potem Omeyer. Wchodziło wszystko, a kielczanie męczyli się w każdym ataku. Męczyli, ale ciułali gola za golem. W 47. minucie padła magiczna granica dziesięciu goli i Paryż wygrywał 29-19. Trzynaście minut przed końcem! Chwilę później było już 11. Wtedy do głosu doszedł Alex Dujszebajew. Był jak respirator dla kieleckiej drużyny, bo jego gole utrzymywały nas przy życiu. Paryż prowadził albo dychą, albo miał +11. I tak do 56 minuty! Wtedy Alex trafił na 34-24 i było to gol, który oznaczał, że gospodarze by awansować muszą wygrać różnicą 11 goli. W dodatku dwie minuty i w efekcie czerwoną kartkę dostał Mikkel Hansen. I wtedy obudził się w bramce Cupara broniąc rzut Abalo, a potem jeszcze Sagosena! Niesamowitą nerwówkę w końcówce zakończył Władysław Kulesz "bombą" z siódmego metra - było 34-26 i wiadomo było że w półtorej minuty Francuzi trzech goli nie rzucą. PGE Vive przegrało 26-35 ale obroniło 10 goli zaliczki z pierwszego spotkania. Kielczanie czwarty raz w historii awansowali do Final Four Ligi Mistrzów, które odbędzie się 1 i 2 czerwca w niemieckiej Kolonii. W 2016 roku podopieczni trenera Tałanta Dujszebajewa odnieśli największy sukces triumfując w Lidze Mistrzów. Pokonali wtedy po rzutach karnych (4-3) węgierski MVM Veszprem, bo po dogrywce było 35-35. W latach 2013 i 2015 stanęli na najniższym stopniu podium. W meczach o trzecią pozycję dwukrotnie okazywali się lepsi od niemieckiego THW Kiel. Wcześniej awans do Final Four wywalczyły zespoły Telekom Veszprem i Barca Lassa. Pierwszy z wymienionych okazał się lepszy w dwumeczu od SG Flensburg-Handewitt. Barcelona natomiast poradziła sobie z HBC Nantes. Leszek Salva Paris Saint-Germain - PGE Vive Kielce 35-26 (18-11) Pierwszy mecz: 34-24 dla Vive. Awans: Vive. Paris Saint-Germain: Thierry Omeyer, Rodrigo Corrales - Nedim Remili 13, Uwe Gensheimer 5, Luc Abalo 5, Henrik Toft Hansen 4, Mikkel Hansen 4, Sander Sagosen 2, Nikola Karabatic 2, Luka Stepancic, Adama Keita, Robin Dourte, Luka Karabatic, Viran Morros, Kim Ekdalh du Ritz, Dylan Nahi. PGE Vive Kielce: Vladimir Cupara, Filip Ivić - Luka Cindrić 5, Władysław Kulesz 5, Julen Aginagalde 5, Alex Dujshebaev 4, Arciom Karalek 3, Blaz Janc 3, Angel Fernandez Perez 1, Mateusz Jachlewski, Krzysztof Lijewski, Mariusz Jurkiewicz, Arkadiusz Moryto, Marko Mamić. Kary: Vive - 16 min.; PSG - 16 min. Czerwona kartka (z gradacji kar) - Mikkel Hansen (56. min). Sędziowali: Nenad Nikolić i Dusan Stojković (Serbia).