W finale o godz. 18. zmierzą się FC Barcelona Intersport z HSV Hamburg. Po sobotniej porażce z Barceloną (23-28) kielczanie nadal mieli o co grać. Najmniejszą motywacją było to, co sami powtarzali: chcieli udowodnić, że na Final Four nie przyjechali w roli turystów. Większą mobilizację wyzwalał sam przeciwnik - zagrać jak równy z równym z THW Kiel, bić się z nim o jak najwyższe miejsce, a jeszcze, daj Boże, go pokonać, to wyzwania całkowicie bezcenne. I takie Vive zobaczyło 20 tysięcy kibiców w Lanxess Arenie w Kolonii. Od pierwszych minut kielczanie narzucili rywalowi takie tempo, że kilończycy nie nadążali za nimi wzrokiem, a co dopiero ciałem. W obronie nie było żadnych przerw, w ataku piłka chodziła jak po sznurku, ale to ze znakomitej defensywy wychodziły zabójcze kontry - aż sześć w pierwszej połowie. Koncertem drużyny dyrygował chorwacki bramkarz mistrzów Polski Venio Losert - 9 fantastycznych interwencji i blisko 50 procent skuteczności przez większą część pierwszej połowy. Znamienna w podejściu kielczan była 9. minuta meczu. Wtedy przed rzutem karnym Marko Vujina obsługujący tablicę pomylił się i zaliczył gola dla Niemców - zaświecił się wynik 4-2 i kielczanie z Bogdanem Wentą na czele nie chcieli dopuścić, by tak zostało na rzut karny. Uparli się i postawili na swoim, minęła chwila aż zegar pokazywał wynik prawidłowy, czyli 4-1, a Vujin - rzucając karnego - przegrał pojedynek z Losertem! Znamienne było także to, że to Vujin w wywiadach przed turniejem głośno mówił, że Kielce "nie zasłużyły, by znaleźć się w Final Four". Pierwsze trzy gole dla Kielc zdobył ten, który bodaj najbardziej zawiódł w sobotę, czyli Ivan Cupić. Przeciwko Barcelonie zmarnował dwa karne, był tylko atrapą w obronie - dzisiaj "napoczął" mistrza Niemiec w znakomitym stylu. Po Cupiciu gola zdobył kolejny Chorwat w Vive, Manuel Śtrlek zaczynając swój festiwal. W 18. minucie mistrzowie Polski prowadzili 14-5 zdobywając pięć goli z rzędu! To była jakaś niewiarygodna historia, by polska drużyna prowadziła z Kilonią dziewięcioma bramkami! Trener Alfred Gislasson w 18. minucie już po raz drugi poprosił o czas, by wyhamować impet kielczan. Udało się połowicznie - z dziewięciu goli przewagi na przerwę zostało siedem. Niemcy wściekli na siebie THW Kiel to drużyna, która nawet jak jest słaba to jest groźna dla wszystkich. W przerwie jej zawodnicy musieli być wściekli na siebie i w drugiej połowie zabrali się do roboty. Ale przez kwadrans udało im się zmniejszyć straty z siedmiu do pięciu goli (25-20) i niebezpieczeństwo dla kielczan nie było jeszcze zbyt duże. Gorzej, że pojawiły się oznaki rozpracowania kielczan i zadyszki u mistrzów Polski. Najprostsze rozwiązania skuteczne do tej pory przestały działać. Poziom trzymał już tylko Rastko Stojković, który aż siedem razy w drugiej połowie pokonał bramkarzy THW. Pierwszy kryzys nastąpił kwadrans przed końcem. Cupić znowu przestrzelił karnego i spokojnie możemy wnioskować, by przestał być numerem jeden przewidzianym do tego elementu gry. Niemcy zdobyli trzy gole z rzędu, jeden po rzucie z drugiej linii i dwa po identycznych kontrach w odstępie kilkudziesięciu sekund. I było tylko 26-24... Złapali kontakt po kontrataku Na jedną bramkę Kilonia doszła dwie minuty później po kolejnym bliźniaczym kontrataku Cristiana Sprengera (27-26 w 53. minucie). Mecz właściwie zaczynał się od nowa, a emocje sięgały zenitu. Zareagowali nawet apatyczni do tej pory niemieccy kibice, których 19 tysięcy było od pierwszej minuty przekrzykiwanych przez 600 kielczan. Chwilę oddechu dały gole chorwackich skrzydłowych Strleka i Cupicia, bo po niech znów przewaga była bezpieczniejsza (29-26), ale tylko na chwilę, bo drużynie Bogdana Wenty dalej szło jak po grudzie. 120 sekund przed końcem Aniel Narcisse doprowadził do stanu 31-30, a za chwilę portugalscy sędziowie odgwizdali faul w ataku Denisowi Bunticiowi i podyktowali karnego dla mistrzów Niemiec - Momir Ilić trafił jednak w poprzeczkę i 16 sekund przed końcem Bogdan Wenta poprosił o czas. Logika nakazywała grać długo i szanować piłkę i ta trafiła do Manuela Strleka. Lekko popychany "Manu" skorzystał z okazji i przewrócił się, licząc na odgwizdanie faulu, ale Portugalczycy zagwizdali... błąd kielczanina! Gorąca końcówka! Kilka sekund przed końcem i tracimy piłkę, Buntić łapie w pół bramkarza THW Andreasa Palićkę i dostaje czerwoną kartkę, Musa zwiera się z Filipem Jichą, wielkie zamieszanie, piłka wraca do Niemców, ale mają dwie-trzy sekundy na przeprowadzenie akcji i piłkę na swojej połowie. Jednak nic się już nie wydarzyło i Vive Targi Kielce zajęło trzecie miejsce w Europie po meczu ze znakiem firmowym Bogdana Wenty: było perfekcyjnie, źle, z horrorem i niezapomnianymi emocjami! Leszek Salva, Kolonia Mecz o 3. miejsce Vive Targi Kielce - THW Kiel 31-30 (19-12) Vive Targi Kielce: Venio Losert (13 odbitych rzutów, w tym dwa karne) - Piotr Grabarczyk, Michał Jurecki 3, Grzegorz Tkaczyk 2, Karol Kielecki 4, Manuel Śtrlek 5, Rastko Stojković 8 (1), Krzysztof Lijewski 1, Żelijko Musa, Denis Buntić, Tomasz Rosiński 1, Ivan Cupić 7. THW Kiel: Thierry Omeyer, Andreas Palicka 1 - Momir Ilić 6 (3), Filip Jicha 6, Aron Palmarsson, Marko Vujin 2, Marcus Ahlm, Daniel Narcisse 3, Gudjon Valur Sigurdsson 4, Niklas Ekberg, Dominik Klein 1, Rene Toft Hansen 4, Cristian Sprenger 3. Sędziowali Ivan Cacador i Eurico Nicolau (Portugalia). Widzów 20 000. Kary: 8 i 4 minuty. Czerwona kartka: Buntić (60., faul).