Cztery miesiące temu mecz ze Słowacją w Granollers był dla Polaków ostatnim sprawdzianem przed mistrzostwami Europy. Tamte finały nie poszły po naszej myśli, nie wyszliśmy z grupy, ale jedno udało się ugrać: rozstawienie w eliminacjach do mistrzostw świata. Wtedy test ze Słowacją wygraliśmy jednak okazale: obie połowy po 19:10, całe spotkanie 38:20. Powtórzenie takiego wyniku w Gdańsku oznaczałoby awans na mundial, choć cel był trochę inny. To nie mecz kontrolny, a o stawkę, tu na dobrą sprawę wystarczało siedem, osiem bramek zaliczki. Rzecz do zrobienia, mimo, że ze składu Polaków wypadli choćby: Szymon Sićko, Michał Olejniczak czy tuż przed spotkaniem Michał Daszek. Oni grali wtedy w Katalonii, rozbijali Słowaków. Szczególnie uraz mięśniowy Daszka mógł smucić kibiców: gracz Orlenu Wisły świetnie spisał się ledwie cztery dni temu w finale Pucharu Polski, rzucił aż jedenaście bramek Industrii Kielce. I to jego na prawym rozegraniu musiał w ataku zastąpić Arkadiusz Moryto, choć zdecydowanie lepiej czuje się na skrzydle. Kibice przyszli zobaczyć efektowne zwycięstwo ze Słowacją. A zobaczyli świetny początek gości Skład Polaków miał więc wiele dziur, widać było to od początku. Zaledwie jeden skuteczny rzut z dystansu Damiana Przytuły, mało pomysłu na środku, uśpione skrzydła - tak to wyglądało. Właściwie jedyną opcją było dogrywanie piłki na obrót do Kamila Syprzaka, obrotowy PSG dwoił się i troił, ale sam przecież meczu nie wygra. Stąd i duże zaskoczenie, bo to Słowacy szybko uzyskali prowadzenie: 4:1, 7:4. Polacy mieli początkowo problemy w defensywie, zwłaszcza w akcjach jeden na jednego bądź przy podsłonach. No i Jakub Skrzyniarz nie pokazywał tej formy, którą imponuje w lidze hiszpańskiej. Choć też, po prawdzie, rywale często rzucali z czystych pozycji. Po kwadransie pojawiły się pierwsze symptomy, że coś zaczyna się zmieniać. Najpierw efektowną akcją popisał się Paweł Paterek - to było pierwsze wejście środkowego rozgrywającego na szybkości, ze zwodem. Trafił, trybuny ryknęły. A za 20 sekund ryknęły ponownie, bo Jakub Skrzyniarz zaliczył pierwszą interwencję w meczu. Później poszło już gładko, dwa świetne wejścia w ataku Arkadiusza Moryty, do tego kapitalne rzucenie gracza Industrii się na piłkę w obronie, cudowne asysty debiutującego w kadrze Macieja Papiny. W 19. minucie Polacy prowadzili 9:7, trener Słowaków już wtedy musiał prosić o przerwę. Świetna gra Polaków, okazałe prowadzenie i... seria błędów. Co się stało, panowie? Cel Biało-Czerwonych był jasny, odskoczyć na pięć, sześć bramek, zbudować przewagę, która dałaby spokojną grę w drugiej połowie. Dużo dało naszej defensywie wejście Macieja Gębali, świetnie współpracował na środku z Bisem. I może Polacy rzeczywiście uzyskaliby taką przewagę, gdyby nie fakt, że w bramce Słowaków pojawił się Igor Chupryna. Doświadczony bramkarz Słowaków zatrzymał z rzutu karnego Morytę, później obronił rzut z sześciu metrów, praktycznie już z rozegrania Marcela Sroczyka, wreszcie strzał Syprzaka. Do tego doszły podania Pietrasika i Moryty prosto w ręce rywali, z tego brały się kontry gości. I z trzybramkowej zaliczki podopiecznych Marcina Lijewskiego nagle zrobił się remis, a później prowadzenie Słowacji. I to oni zeszli do szatni z wynikiem 16:15 na swoją korzyść, bo już po czasie Juraj Briatka wykorzystał kolejny rzut karny, zdobył swoją siódmą bramkę w meczu. To nie była dobra nowina dla fanów piłki ręcznej w Polsce, zły wynik w pierwszym spotkaniu wprowadziłby nerwy w rewanżu w niedzielę. A gra wciąż nie była dobra, były tylko pojedyncze symptomy. Krystian Witkowski, podobnie jak Skrzyniarz, nie zaliczył dobrego wejścia na parkiet, nie było przełomu w ataku. Po 10 minutach Słowacy wciąż mieli jedną bramkę przewagi (21:22), Biało-Czerwoni mylili się na potęgę w idealnych sytuacjach. Jak choćby Marcel Sroczyk, który przecież w kluczowych meczach Orlenu Wisły Płock nie łapie się nawet do składu. A gdy goście grali w osłabieniu, odskoczyli na dwie bramki. Źle, a nawet bardzo źle. Słowacy zaskoczyli Polaków, trzy bramki straty. A później walka o to, by nie przegrać Sytuacja stała się poważna, Lijewski coś próbował zmienić roszadami na boisku. Gubił się w obronie Jakub Powarzyński, Słowacy grali piłkę do obrotowego między nogami Bartłomieja Bisa, robili co chcieli. Polski selekcjoner wziął czas przy stanie 21:24, nawet trybuny w Ergo Arenie ucichły. I coś pozytywnego zaczęło się dziać - Biało-Czerwoni zmienili system gry w obronie, wyszli wyżej, ale przy tym uważali na obrotowego Šimona Machača. W ataku zaś wszystkie piłki szły do Syprzaka, a ten robił swoje. W 46. minucie zdobył swoją dziesiątą bramkę w meczu, do tego wyrzucił rywala na dwie minuty, nie pierwszy raz. I choć wciąż gra Polaków daleka była od ideału, w 50. minucie znów był remis - 25:25, Syprzak wykorzystał karnego. A później podopieczni Lijewskiego mogli odzyskać prowadzenie, tyle Sroczyk już po raz piąty, na sześć prób, przegrał starcie z bramkarzem. Pytanie, dlaczego selekcjoner nie próbował innego rozwiązania na tej pozycji? A Briatka z tej samej pozycji się niemal nie mylił - trafił po raz dziesiąty w meczu, Słowacja prowadziła 27:26. Polakom zostało już walczyć o to, by na rewanż nie musieli... jechać ze stratą. To wydawało się rozwiązaniem abstrakcyjnym, a tymczasem stało się czymś rzeczywistym. Zwłaszcza, że na trzy minuty przed końcem Paterek dostał karę, a Briatka - rzut karny. I wtedy Skrzyniarz obronił ten rzut, nie było dwóch bramek straty. Były za to za chwilę, gdy Briatka skontrował. Słowacja wygrała ostatecznie to starcie 29:28, to ona ma przewagę przed rewanżem na swoim terenie. W niedzielę będzie się decydować to, czy kadra Lijewskiego straci co najmniej rok, a do kolejnych turniejów finałowych będzie musiała przebijać się przez prekwalifikacje. Polska - Słowacja 28:29 (15:16) Polska: Skrzyniarz, Witkowski - Przytuła 1, Bis, Paterek 1, Pietrasik 2, Powarzyński, Adamski, Syprzak 11, Gębala, Pilitowski, Szyszko 7, Moryto 3, Papina 2, Sroczyk 1, Dudkowski. Kary: 10 minut. Rzuty karne: 4/5. Słowacja: Žernovič, Chupryna - Hlinka 1, Briatka 11, Macháč 5, Fenár 1, Prokop 1, Moravčík, Kucsera, Kravcák, Ďuriš 4, Toth, Mital, Smetanka 1, Urban 3, Misových 2. Kary: 12 minut. Rzuty karne: 4/5.