Pierwsze starcie siódemek z Kielc i Płocka, w 1975 roku, nie odbyło się w żadnym z tych miast. A w Mielcu, tam gospodarzem byli kielczanie. Później grali ze sobą w polskiej lidze, w krajowym pucharze, a nawet w Lidze Mistrzów, bo jedni i drudzy trafili do wspólnej grupy w sezonie 2013/14. Choć dwa razy lepsze było wówczas Vive, do fazy pucharowej awansowały oba nasze zespoły. Łącznie to już 178 spotkań, z korzystnym bilansem dla obecnej Industii. Pierwsze starcie, "krzyż" dla najlepszego bramkarz. Kiedyś to było wyjątkowo bolesne Większe emocje zaczęły towarzyszyć starciom Płocka i Kielc na początku lat 90., gdy jedni i drudzy zaczęli potwierdzać spore aspiracje. Nie było jeszcze takiego duopolu, jak obecnie, czasem ktoś inny wchodził do gry - a to Śląsk Wrocław, a to Wybrzeże Gdańsk, a to Zagłębie Lubin, ale ta zależność coraz bardziej się kształtowała. I wpływa na zawodników, na kibiców, na kluby. Gdy w 1995 roku "Nafciarze" zdobywali swój pierwszy tytuł, musieli przełamać dwuletnią dominację Iskry Kielce - w finale doszło do "Świętej Wojny". Dwa pierwsze spotkania odbyły się w Płocku, w tym drugim legendarny bramkarz "Petry" Andrzej Marszałek, sprowokowany, uderzył rywala w twarz, zobaczył za to od sędziów znak krzyża. A to oznaczało nie tylko natychmiastową dyskwalifikację, równoznaczną z czerwoną kartką, ale coś więcej - grę w osłabieniu zespołu do końca meczu. Tutaj - przez 40 minut. Mimo to płocczanie wygrali ten mecz, prowadzili 2:0, Iskra wyrównała w Kielcach na 2:2. Tytuł został jednak na Mazowszu, piąty bój zakończył się demolką - 33:18. A "Nafciarze" dorzucili do tego Puchar Polski, wygrany z Kielcami w... Mielcu. Kielce uciekły sportowo, w Płocku nie mogli się z tym pogodzić. Animozje rosły coraz bardziej Tak właśnie odbywała zaczynała się ta rywalizacja, która z czasem - po 2010 roku - stawała się jednak coraz bardziej jednostronna. Choć w Płocku mieli spore aspiracje i niezły budżet, to budowana przez Bertusa Servaasa ekipa z Kielc powiększała dystans. Większe pieniądze, lepsi zawodnicy, sukcesy w Lidze Mistrzów - to coraz bardziej nakręcało. Powodowały też tarcia wśród kibiców, animozje znów stawały się coraz większe, ale i podrażniało ambicje płocczan. Zwłaszcza, że Vive było w stanie wyciągnąć z Płocka co lepszych zawodników, często były to bilety w jedną stronę. Do dziś fani na Mazowszu wypominają Tomaszowi Gębali, a wcześniej np. Piotrowi Chrapkowskiemu, że "zdradzili", w ich mniemaniu. Te dodatkowe emocje szczególnie nasiliły się, gdy w 2018 roku trenerem w Płocku został Xavier Sabate. Hiszpan nie przyjechał do Polski by przegrywać, a jednak wciąż nie wie, jak smakuje tytuł mistrzowski. W trzech ostatnich sezonach odebrał kielczanom Puchar Polski, on jednak nie jest traktowany priorytetowo. Liczy się tylko Superliga i mistrzostwo kraju, będące przepustką do stałego miejsca w Lidze Mistrzów. A wystarczy spojrzeć na obu szkoleniowców, Sabate z jednej strony, Tałanta Dujszebajewa z drugiej, że raczej razem na kawę się nie zapraszają. Mimo, że obaj są Hiszpanami. Warto jeszcze wspomnieć o jednym elemencie: Sabate był trenerem Telekomu Veszprem, gdy w 2016 roku mistrzowie Węgier prowadzili w finale Ligi Mistrzów z Vive Kielce w 47. minucie 28:19. I przegrali po rzutach karnych, rywali prowadził już przecież Dujszebajew. Sędziowie z Chorwacji wiele nie zmienili. Może poza tym, że czerwonych kartek pokazali... jeszcze więcej Mecze Kielc z Płockiem pełne są więc emocji, na które Związek Piłki Ręcznej w Polsce próbuje wpływać różnymi sposobami. Było ściąganie doświadczonych międzynarodowych arbitrów z Bałkanów, ale na zmniejszenie agresji na boisku to nie wpłynęło. Gdy trzy lata temu, w półfinale Pucharu Polski, Mirsad Terzić sfaulował Daniela Dujszebajewa, a ten uszkodził kolano, ojciec zawodnika, a trener Vive, nie wytrzymał. Wyzwał delegata ZPRP, wpadł w szał, został wyrzucony na trybuny. Dostał karę zawieszenia na sześć spotkań, tylko w Pucharze Polski. Przestała obowiązywać... dwa tygodnie temu, więc pochodzący z Biszkeku trener Industrii mówił o najdłuższym zawieszeniu na świecie. Gdy zaś w zeszłym roku Orlen Wisła był o krok od tytułu mistrzowskiego, mógł nawet przegrać jedną bramką w Kielcach, a przegrał 24:27, emocje znów wzięły górę. Płocczanie wyliczyli arbitrom 40 błędów, ponad 30 na ich niekorzyść. I wysłali... "Przedsądowe wezwanie do złożenia wyjaśnień w ramach sportowych zasad sztuki sędziowania". Co spotkało się z oburzeniem środowiska sędziowskiego i żądaniem wysokich kar. Kielce zaś protestowały teraz, po pierwszym meczu finałowym, bo przecież, co nie jest tajemnicą, bramka na remis Kiryła Samoiły z bezpośredniego rzutu wolnego nie powinna zostać uznana, zwłaszcza w dobie powtórek VR. Protest został odrzucony, ale i tak kibice z Płocka zaczęli wyliczać pomyłki arbitrów w drugą stronę, też często słuszne. I możliwe, że podobnie stanie się po niedzielnej rywalizacji - a jedni i drudzy będą jeszcze zwiększać presję przed kolejnymi potyczkami. Średnia w tym sezonie: trzy czerwone kartki i 27 minut kar na spotkanie. Co będzie w niedzielę? Czego można spodziewać się po piątej w tym roku "Świętej wojnie"? Zapewne, tak jak w poprzednich, ostrej gry, świetnej defensywy, no i... czerwonych kartek. W tym sezonie obie drużyny nie doszły jeszcze do pięciu, jak w starciu wiosną 2022 roku, zakończonym "zwycięskim" dla Kielc remisem, a później rzutami karnymi. W czterech starciach w tym sezonie dyskwalifikacji było "tylko" 12, po sześć z obu stron. Wykluczeń: 64 karne minuty Industrii, 44 minuty Orlenu Wisły. No i Arciom Karaliok może przejść do historii tych potyczek - białoruski obrotowy w żadnym ze spotkań... nie dotrwał do końca, czterokrotnie był usuwany na trybuny. A może tym razem, się uda? Początek - o godz. 20 w Kielcach.