"Biało-Czerwoni" do starcia przystępowali po druzgocącej, czwartkowej klęsce w meczu z Norwegią. Ulegli aż 31-42, stając się pierwszą drużyną w historii czempionatu, która w pojedynczym meczu straciła więcej, niż 40 goli. Nic zatem dziwnego, że nastroje w kraju były dość minorowe. Boju ze Szwedami można było się obawiać. Tym bardziej, że do pojedynku ekipa z północy przystępowała opromieniona rozbiciem Rosjan (29-23). Koszmarna pierwsza połowa Polaków Pierwsze minuty naszej drużyny były obiecujące, a między słupkami dobrze spisywał się Kornecki, broniąc dwa rzuty. Mimo to, po pięciu minutach gry przegrywaliśmy 1-2. Choć gra w ataku pozycyjnym Polakom się nie układała, dobrze wypadały kontry. Tyle, że podobnie jak w meczu z Norwegią - to było zdecydowanie za mało. W efekcie tego po 10 minutach było 3-5. Niedługo potem pojawiła się szansa na to, by nawet wyrównać. Niestety, przy stanie 4-5 i po dobrej (kolejnej) interwencji naszego bramkarza popełniliśmy fatalny, prosty błąd w ataku. Przewaga Szwedów rosła, choć nasi zawodnicy szukali wszelkich sposobów, by zaskoczyć bramkarza rywali. Mimo to, po 17 minutach przeciwnicy mieli już trzy gole zapasu (5-8). Szansy na zniwelowanie różnicy nie wykorzystał Olejniczak, kolejny raz pokazując, że skuteczność to nasz największy problem (na tym etapie spotkania wynosiła tylko 28%). Wielominutowy przestój zaowocował powiększeniem przewagi przez rywali do czterech goli. Po ich bramce numer 9 o czas poprosił Rombel. Szkoleniowiec punktował brak skuteczności, ale... na nic się to zdawało. Sićko zgubił piłkę, a przeciwnicy podwyższyli na 10-5. Fatalne 12 minut bez gola Polaków przerwał w końcu Moryto, wykorzystując rzut karny. Chwilę potem karę dwóch minut otrzymał Chrapkowski. Ostatecznie przed przerwą zaliczyliśmy jeszcze jedno wykluczenie (Dawydzik), a Szwedzi swój zapas powiększyli do... ośmiu bramek. Po 30 minutach nasza sytuacja była wręcz katastrofalna. Ostatnie trafienie z gry Polacy zanotowali w... 11. minucie i notowali fatalną skuteczność ataku (23%). Do przerwy rzucili najmniej bramek spośród wszystkich, dotychczasowych spotkań turnieju. Polacy skuteczniejsi, lecz klęska wciąż bolesna Nasi zawodnicy rozpoczęli drugą część gry od bramki Moryty już w pierwszej minucie. Wciąż ton rywalizacji nadawali jednak Szwedzi, którzy byli zwyczajnie skuteczniejsi. Pierwsze 10 minut przyniosło powiększenie przez przeciwników przewagi do dziesięciu bramek. Statystycy mogli zacząć w tym momencie nerwowo sprawdzać wynik, gdyż realne było pobicie niechlubnego rekordu i najwyższa porażka w... historii (22-41, z Norwegią w 2017 roku). Na szczęście, aż tak źle nie było, choć strach jeszcze przez chwilę zaglądał nam w oczy.Kwadrans przed końcem przewaga Szwedów wynosiła bowiem 13 goli (10-23). Na szczęście, różnicę zniwelował ładnym rzutem Syprzak, choć... chwilę potem zadanie znów utrudniliśmy sobie sami po karze dwóch minut dla Przytuły. Gol Przybylskiego zmniejszył naszą stratę do 11 goli. W 50. minucie Polacy rzucili swoją 13. bramkę w spotkaniu, a siódmą w drugiej połowie. Siedem minut przed końcem, po wywalczonym i wykorzystanym rzucie karnym przez Polaków przewaga rywali spadła do ośmiu goli (16-24). W ostatnich minutach większych emocji już nie było. Rywale ze Skandynawii kontrolowali wydarzenia i ostatecznie wygrali 28-18. Kolejnym rywalem Polaków będzie Rosja, z którą zmierzą się w niedzielę, o godzinie 15:30.Polska - Szwecja 18-28 (6-14)