Partner merytoryczny: Eleven Sports

Każdy, kto przeszedł zabieg zmiany płci, powinien być poddawany badaniom i powinna być ustalona pewna granica, która daną płeć określa

- Każdy, kto przeszedł zabieg zmiany płci, powinien być poddawany badaniom i powinna być ustalona pewna granica, która daną płeć określa. Igrzyska olimpijskie to najważniejsza impreza dla każdego sportowca, na którą pracuje się przez cztery lata, uważam więc, że Międzynarodowy Komitet Olimpijski powinien jak najszybciej wprowadzić odpowiednie regulacje w tej kwestii – mówi Iwona Niedźwiedź, była piłkarka ręczna, a obecnie prezenterka, dziennikarka i ekspertka m.in. stacji Polsat Sport.

Iwona Niedźwiedź
Iwona Niedźwiedź/ORLEN Superliga/ ORLEN Superliga Kobiet/materiał partnera

W rozmowie z Interią była reprezentantka Polski przedstawiła swoje stanowisko na temat równości płci nie tylko w rywalizacji sportowej, ale i komentatorstwie, opowiedziała o mało widocznych aspektach swojej dyscypliny oraz wskazała na zagrożenia, jakie czyhają na obecną młodzież.

Pani Iwono, zacznijmy od podstaw. Czego, według pani, ludzie najbardziej nie wiedzą o piłce ręcznej?

(śmiech) - Myślę, że nie wiedzą, iż jest to pasjonująca dyscyplina sportu, w której dzieje się bardzo dużo ciekawych rzeczy. Słyszałem jednak też opinię, że ludzie nie potrafią złapać bakcyla piłki ręcznej, zrozumieć tę dyscyplinę i się nią w pełni zachwycać, ponieważ nie do końca znają przepisy. W naszej dyscyplinie bardzo dużo elementów gry, które mają miejsce na boisku, podlegają interpretacji sędziego. I ta interpretacja w zależności od tego jaka para sędziuje dane spotkanie, może się z meczu na mecz mocno różnić. Z tego też względu szary Kowalski, który raz na jakiś czas włączy sobie piłkę ręczną, może się czuć w pewnych momentach pogubiony, ponieważ w interpretacji jednego sędziego dany faul jest ofensywny, a w innej, łudząco podobnej sytuacji, już nie.

A jak to jest z duchem drużyny w "szczypiorniaku"? Mam kolegę, który trenował piłkę ręczną, a razem gramy amatorsko w piłkę nożną. On mi opowiadał, że swoiste braterstwo między członkami drużyny jest znacznie mocniejsze w piłce ręcznej, niż nożnej. W piłce ręcznej każdy atakuje oraz broni i to się przekłada również na relacje poza boiskiem. Atak na zawodnika z drużyny, w meczu czy poza nim, jest traktowany wręcz jak atak na członka rodziny. Czy pani zauważała taką jedność również w kobiecej piłce ręcznej?

- Tak, ale uważam, że to jest cecha charakterystyczna każdej dyscypliny zespołowej, obojętnie czy to piłka ręczna, nożna czy inna gra drużynowa. Bycie częścią drużyny powoduje, że stajemy się częścią drugiej rodziny. Nierzadko ta drużyna w naszej hierarchii jest stawiana wyżej, niż własna rodzina. Wiadomo, że nie wszyscy wywodzimy się z pięknych, cukierkowych domów, w których rodzice się kochają i traktują nas z należytym szacunkiem. To nie dotyczy każdego, ale niektórych tak, więc kiedy pochodzisz z domu, w którym jest raczej ciężko, to wtedy drużyna staje się substytutem rodziny.

Co pani dawała drużyna z tych elementów życia, których brakowało w domu?

- Uwagę i poczucie, że jestem zauważona. Pochodzę z wielodzietnej rodziny i żeby nie było, nie brakowało nam niczego. Ale tata postanowił pracować za granicą, więc w domu był okazjonalnie, a mama dbała o to, żeby dom był czysty i dzieci nakarmione. Podzielić równo uwagę między piątkę dzieci nie jest łatwo, a ja z kolei non stop biegałam na treningi, więc siłą rzeczy bardziej ukształtowała mnie drużyna oraz środowisko, w których spędzałam więcej czasu, niż w domu.

I to tam zaszczepiono w pani to, co zwykle daje sport, czyli dyscyplinę czy odpowiedzialność?

- Jest tak utarte, że uprawianie sportu albo bycie profesjonalnym sportowcem kształtuje w ludziach właśnie dyscyplinę lub odpowiedzialność życiową, ale ja nie jestem tego przykładem. Jak skończyła się moja przygoda z profesjonalnym sportem, to odetchnęłam z ulgą, ponieważ w końcu mój rytm dnia nie musiał się toczyć wokół określonych czynności i zachowań. Wtedy poczułam w pełni pojętą wolność. Wstawałam o tej godzinie, o której chciałam wstawać, robiłam w danym momencie to, co chciałam robić oraz jadłam wszystko, na co miałam ochotę. Nie było wtedy już tego reżimu sportowego i nie powiem, że narzekałam z tego powodu. Natomiast sport ewidentnie nauczył mnie odporności na stres, krytykę oraz nauczył funkcjonowania w grupie. Bycie częścią grupy, przyjaźnie, które nie zakończyły się równo z końcem kariery są czymś, za co jestem i będę wdzięczna do końca życia. Za to właśnie kocham sport, a także za wyposażenie mnie w zdolność radzenie sobie z trudnymi sytuacjami w życiu.

Atrybuty charakteru, które pani wymieniła, to są w zasadzie umiejętności nie tylko sportowe, ale życiowe. Jest pani jedną z prowadzących obozy "Szyjemy Sport Na Miarę" chciałem więc zapytać, jakie jest dzisiejsze młode pokolenie? Pytam o to, dlatego, że praktycznie w każdej rozmowie mojego cyklu pojawia się wątek dzieci, sportu i tego, jak będziemy funkcjonować jako społeczeństwo, jeśli młodzi ludzie nie będą uprawiali aktywności ruchowych. Jaka jest teraz młodzież i jej stosunek do sportu?

- Dzisiejsi młodzi ludzie są zupełnie różni od mojego pokolenia. To jest generacja już kształtowana przez media społecznościowe, przez to, co pokazuje im internet. My zaś byliśmy pokoleniem, w którym nie było internetu i dla którego sport czy szeroko pojęta aktywność fizyczna była wręcz rozrywką. Ja jak wracałam ze szkoły, to zwyczajnie biegłam na dwór i tam szalałam. Dziś dzieci wracają ze szkoły i siadają przed komputerem. To jest diametralna różnica. Dla dzisiejszej młodzieży aktywność fizyczna nie jest w żaden sposób atrakcyjna.

W jaki sposób można to zmienić czy też sprawić, żeby aktywność fizyczna była dla obecnej młodzieży choćby częściowo atrakcyjna?

- Myślę, że poprzez pokazanie tego, iż człowiek zupełnie inaczej się czuje, kiedy się zmęczy, że inaczej pracuje wtedy mózg, uwalniają się endorfiny, co ostatecznie daje bardzo fajne uczucie. Jeśli nie pokaże się tego dziecku, jeśli dzieciak tego nie doświadczy, jeśli nawet trochę z grymasem na twarzy, ale jednak się porusza, to wróci do domu i zauważy, że kurczę, to jest przyjemne uczucie. Jednak to jest piekielnie trudne. Dziś dla dzieciaków atrakcyjne jest bycie youtuberem, influencerem lub tiktokerem. To się równa z rozpoznawalnością i zarabianiem pieniędzy już w wieku 16 czy 18 lat. Zarabianie na samego siebie ma wartość, ale za tym idzie również szereg niebezpieczeństw. Na sto dzieciaków próbujących swojego szczęścia w internecie, sukces osiągnie pięć, może dziesięć, a pozostałe 90 bądź 95 spotka się z porażką, a bardzo często nawet hejtem, na który nie wiem, czy te dzieciaki są dzisiaj mentalnie przygotowane.

Iwona Niedźwiedź podczas zajęć z grupą/Tomasz Aszkiełowicz/materiał partnera

Ja uważam, że nie są przygotowane, bo nawet dorośli nie są na coś takiego gotowi. Pani mówiła w jednym z wywiadów, że prowadząc program na żywo w Kanale Sportowym wylewał się na panią szlam i zakładam, że nawet odporną psychicznie osobę, jaką jest pani, musiało to dotykać.

- W moim przypadku to nie tyle mnie dotykało, co w pewnym momencie złapałam się na tym, że ci ludzie zaczynają mieć nade mną władzę. Było grono osób, których irytował mój śmiech i stała jego krytyka spowodowała, że w określonych sytuacjach zaczęłam go hamować. Nie lubię jak ktoś mnie ogranicza lub ma na mnie taki wpływ i to był powód, dla którego ustąpiłam z prowadzenia programu. Natomiast tak jak powiedziałeś, w zasadzie nie wiem, czy dziecko jest na coś takiego przygotowane. Wydaje mi się, że nie jest i to może być bardzo brutalna strona życia, która czasem dla tych dzieci bardzo źle się kończy. Jeśli nie wychowuje się ono w stabilnym domu, jeśli nie ma wpojonego poczucia własnej wartości, to te dzieci potem bardzo mocno cierpią. Oczywiście, internet też jest przydatny i trzeba z niego korzystać, ale robić to mądrze, a to nie jest łatwe zadanie. My na campach staramy się zachęcać dzieciaki do sportu, ale być może ktoś kiedyś wpadnie na pomysł, który będzie jeszcze bardziej skuteczny dla ogółu i zachęci młodzież do większego ruchu.

Może jakaś hybryda między ruchem fizycznym, a e-sportem?

- To byłby jakiś pomysł. Wzięłam kiedyś udział w debacie dotyczącej e-sportu i tam było wręcz zalecane, żeby zrobić sobie przerwę, zażyć aktywności fizycznej i po jakimś czasie wrócić do grania. Co więcej, profesjonalny e-sportowiec jest już dzisiaj w pełni świadomy tego, że bez aktywności fizycznej to on w e-sporcie nie osiągnie mistrzowskiego poziomu. Więc aktywność fizyczna ma ogromne znaczenie, nawet w sportach wirtualnych.

Prezydent Aleksander Kwaśniewski mówił mi w rozmowie, że nie wyobraża sobie ruchu olimpijskiego z e-sportami. Jak pani się na to zapatruje?

- Powiem tak. Kilka lat temu prowadziłam wydarzenie dla Polskiego Komitetu Sportów Nieolimpijskich. W jej trakcie pojawiła się obszerna prezentacja imprezy z katowickiego Spodka, która dotyczyła e-sportu, wobec którego rzeczywiście dzisiaj jest bardzo dużo odmiennych opinii. Czy to już jest sport, czy to jest właściwe, jak to traktować? Muszę przyznać, że do momentu prowadzenia tego eventu uważałam, że to nie jest sport. Natomiast po wydarzeniu uznałam, że można to klasyfikować w kategoriach sportu. To była imponująca impreza pod względem organizacyjnym, zainteresowania i uważam, że dzisiaj żyjemy w takich czasach, w których nie można się kłócić z internetem, nie można go wypierać. Trzeba go zaakceptować i tradycyjne formy aktywności do niego ewentualnie dostosować.

Idąc ogólnym tokiem myślenia ktoś może powiedzieć, że w e-sportach ludzie siedzą, klikają i się nie ruszają, więc to nie jest sport.

- A jaka aktywność ma miejsce w szachach? A jednak Międzynarodowy Komitet Olimpijski uznaje tę grę za dyscyplinę sportu. Oczywiście, w tym przypadku bardziej pracujemy umysłowo, niż ciałem. Więc mimo tego, że szeroko pojęta aktywność fizyczna jest znikoma, to ja jednak e-sport sklasyfikowałabym w kategoriach sportu.

Iwona Niedźwiedź podczas prowadzenia zajęć/Tomasz Aszkiełowicz/materiał partnera

Trzymając się wątku igrzysk - jak się pani odnajduje w tych zmianach, które zachodzą zarówno w sporcie, jak i społeczeństwie, gdzie w trakcie igrzysk pojawia się dyskusja o badaniach chromosomów u sportowców celem właściwego określenia płci?

- To jest piekielnie trudny temat. Z jednej strony mój światopogląd zakłada wolność wyboru, a jednocześnie wydaje mi się, że powinniśmy bardzo szeroko dyskutować na ten temat i robić to w kręgach ludzi mądrzejszych ode mnie, bo w sporcie jednak musi być zachowana zasada fair play. Finałowa walka bokserska Julii Szeremety na igrzyskach, jeśli między innymi do tego nawiązujesz, w moich oczach była niesprawiedliwa. Uważam, że każdy, kto przeszedł zabieg zmiany płci powinien być poddawany badaniom i powinna być ustalona pewna granica, która daną płeć określa. Igrzyska olimpijskie to najważniejsza impreza dla każdego sportowca, na którą pracuje się przez cztery lata, uważam więc, że Międzynarodowy Komitet Olimpijski powinien jak najszybciej wprowadzić odpowiednie regulacje w tej kwestii.

W jednym z wywiadów powiedziała pani, cytuję: "Z utęsknieniem czekałam na moment, kiedy bycie silną nie będzie mi już do niczego potrzebne". Mówiła to pani w kontekście końca kariery, ale ja chciałem zapytać czy pani uważa się za silną kobietę?

- Jeśli miałabym przeanalizować swoje dotychczasowe wybory i życie to odpowiedź będzie jedna - tak. Jest we mnie dużo odwagi, żeby żyć po swojemu i iść pod prąd. Ale skupiając się na kwestiach zawodowych, bo prywatność zachowam dla siebie, to z pewnością byłam jedną z pierwszych kobiet, która przecierała szlaki w profesji komentatora sportowego i przyjmowałam na klatę bardzo dużo hejtu. Powiem więcej, nadal go przyjmuję.

On wynika z kwestii merytorycznych czy jednak głównie z płci?

- Od 2017 roku kiedy usiadłam przed monitorem i założyłam słuchawki staram się to analizować, bo mam w sobie dużo autorefleksji, ale wniosek jest jeden - niestety wynika to z płci. Ludzie mają problem z kobietami, które chcą wejść na rynek komentatorski. Jeśli ktoś mi zarzuca, że mam piskliwy i skrzeczący głos, to nie traktuje tego poważnie. Odkąd moje drogi zetknęły się z telewizją, to od osób, które są w mediach od wielu, wielu lat słyszałam, że mam taką barwę głosu (niską), którą telewizja bardzo lubi. Inny przykład - ostatnio na Twitterze ktoś wrzucił fragment meczu europejskiej federacji, który był komentowany przez kobietę i oczywiście napisał kilka zdań hejtu na temat komentatorki przekazując, że dany zawodnik fantastycznie gra, a "ta baba" nie potrafi się nawet tym zachwycić. Odpaliłam ten filmik, spojrzałam na zegar, była 21 minuta meczu, Cikusa rzucał dopiero drugą bramkę w tym spotkaniu i pomyślałam, że gdyby w identyczny sposób komentował to mężczyzna, to ów pan pewnie odpuściłby sobie wrzucenie postu na TT. Ta kobieta wyraziła zachwyt nad bramką zawodnika, ale nie w sposób wybitnie emocjonalny, a komentatorzy mają prawo zachwycać się mniej lub bardziej. Ja idąc do pracy w mediach założyłam sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, staram się opowiadać o tym co dzieje się na boisku w sposób prosty. Chcę dotrzeć do widza, który nie zna dyscypliny bo ten, który ją zna doskonale, widzi co dzieje się na boisku. Po drugie, niezależnie od tego, czy ktoś jest moim bliskim przyjacielem czy nawet kolegą z boiska, to zawsze będę oceniać dane sytuacje tak jak je widzę, czyli obiektywnie. Dlatego niektóre znajomości się pokończyły, a pewne osoby nabrały do mnie dystansu. Poza tym w Polsce cały czas trwa dyskusja między kibicami dwóch najmocniejszych klubów. Kibice z Kielc uważają, że w komentarzach jestem pro-płocka, a fani Wisły Płock zarzucają mi, że jestem zakochana w Kielcach.

Kolega, którego przywołałem wcześniej, prosił mnie, by zapytać, dlaczego jak wygrywają Kielce to w studio jest euforia, a kiedy Płock, to stypa.

(śmiech) - No właśnie. To nieprawda, że sympatyzuję któremuś z tych klubów. Ja w mojej pracy komentatorskiej patrzę na to, co się dzieje na boisku i staram się być obiektywna. To jest mój nadrzędny cel. Wydaje mi się, że mówiłam to już milion razy, ale powtórzę jeszcze raz. Nie jestem ani pro-kielecka, ani pro-płocka. Jeśli miałabym wskazać sympatię do jakiegokolwiek klubu, to wymieniłabym MKS Kalisz, ponieważ od dwóch lat tam pracuję i to jest jedyna drużyna, której kibicuję i której wyniki mnie interesują. Ale nawet jak to powiem publicznie, to niektórzy ludzie i tak mi nie uwierzą. (śmiech).

Ostatnie pytanie. Pod koniec października odbędą się wybory na prezesa Związku Piłki Ręcznej w Polsce. Do rywalizacji o fotel prezesa staną między innymi polskie legendy tego sportu, czyli Sławomir Szmal i Bogdan Wenta. Kto według pani byłby najlepszym kandydatem na to stanowisko w kontekście przyszłości związku i rozwoju tej dyscypliny w Polsce?

- Przez 18 miesięcy pracy w ZPRP miałam okazję obserwować działalność Sławka Szmala w strukturach i wiem, że wśród trzech kandydatów na to stanowisko jest dziś jedyną realną szansą, żeby piłka ręczna w końcu się odbudowała. Szczypiorniak na przestrzeni ostatniej dekady stał się sportem niszowym. Zainteresowanie określoną dyscypliną nie znika w kilka miesięcy. To był proces, który postępował i można było odnieść wrażenie, że ludziom zarządzającym ZPRP kompletnie ten fakt nie przeszkadza. W trybie natychmiastowym potrzebujemy zmian, ale przede wszystkim ludzi, którym zwyczajnie zależy, którzy dostrzegają ten problem i chcą to zmieniać. Od momentu ogłoszenia tej kandydatury popierałam ją i nie zmieniam swojego zdania. Podobnie jak kilka moich koleżanek z reprezentacji Kima Rasmussena. Mówię o tym dlatego, że obserwując tę kampanię odnoszę wrażenie, że zapominamy o tym, iż piłka ręczna w Polsce to również kobiety.

Rozmawiał Krzysztof Bienkiewicz - Interia Sport

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem