Patryk Serwański RMF FM: Książka opisuje całą pańską karierę, ale też cały proces dochodzenia do tego, jak w ogóle został pan piłkarzem ręcznym. Nie trzeba wracać do wspomnień sprzed kilkudziesięciu lat, ale czy łatwo było panu odświeżyć sobie te wszystkie wydarzenia? Karol Bielecki, trzykrotny medalista mistrzostw świata w piłce ręcznej: - Na początku marzyłem, że będę piłkarzem nożnym. To było moje marzenie jako młodego chłopaka, ale to było ponad ćwierć wieku temu. Niełatwo było sobie to wszystko przypomnieć. Dopiero po piłce nożnej była piłka ręczna. Później niechęć do tej dyscypliny. Dużo wyborów i tych wyborów właściwych na szczęście. Dużo sytuacji kryzysowych, po których musiałem stawać na nogi, choćby po moim wypadku. Z tego wszystkiego wyszła, myślę, fajna historia. Ta książka to w początkowej fazie powrót do realiów lat 90. Choćby przypomnienie, czym była kaseta VHS. Młodzi kibice, którzy znają pana z parkietu, o magnetowidzie pewnie nie słyszeli. Wtedy musiał pan zarzynać kasety, by oglądać mecze i uczyć się piłki ręcznej. Dziś dwa kliknięcia myszką pozwalają oglądać w internecie właściwie wszystko. - W latach 90. sukcesem było to, że mieliśmy odtwarzacz. Dzięki kasetom oglądałem mecze, oglądałem najlepszych i budziłem w sobie marzenia, by być najlepszym. Dziś dostęp jest zupełnie inny. Jedno pozostało bez zmian - trzeba chcieć do tego dotrzeć i chcieć to robić. Oczywiście w książce jest mnóstwo odniesień do sportu, ale to jednak jest książka o człowieku, a nie o sportowcu. O pańskiej drodze, ale nie tylko przez pryzmat sportu. Momentami piłka ręczna trafia trochę na margines. - To przede wszystkim książka o trudnych wyborach w trudnych sytuacjach. W życiu każdego z nas pojawiają się problemy. Ja też musiałem się z nimi zmierzyć. Sport oczywiście jest sprawą przewodnią. Podnoszenie się po porażkach, walce z rywalami czy samym sobą. Dużo takich sytuacji miało miejsce. Już sam początek - jaki sport wybiorę, czy posłucham ludzi, którzy dobrze mi radzą i chcą, żebym postawił na piłkę ręczną. Oczywiście mogłem być piłkarzem nożnym, ale co bym osiągnął? Chyba niedużo. Spotkałem jednak życzliwych ludzi, którzy mną pokierowali. Szczęście do dobrych ludzi to element, który towarzyszył panu właściwie przez cała karierę. - Ważne jest to, żeby takim ludziom z boku uwierzyć. Na początku u mnie chodziło o nauczyciela WF-u czy moją mamę. Po jakimś czasie zrozumiałem, że mają rację. Pojawiają się tacy ludzie w naszym życiu. Kwestia, żeby zdać sobie z tego sprawę i im zaufać. Mówi się, że sportowiec musi być trochę uparty, by osiągnąć sukces, ale pański upór jako nastolatka spowodował, że do piłki ręcznej ciągle odczuwał pan niechęć. Zastanawiał się pan, co by było, gdyby wcześniej podjął kluczową decyzję? - Byłbym lepszym zawodnikiem. Szczególnie pod względem technicznym. Cóż, potrzebowałem czasu, żeby się przekonać jaką drogą iść. Na szczęście wybrałem jeszcze w odpowiednim czasie. Pana historia to także historia sukcesów naszej reprezentacji. Kiedy pan zaczynał grę w reprezentacji, dopiero powoli rośliśmy w siłę. Teraz znów wypadliśmy z tej światowej czołówki. - Bardzo ciężko się utrzymać na najwyższym punkcie przez całą swoją karierę. To potrafi chyba tylko Anita Włodarczyk. Walka o utrzymanie się w tej czołówka jest bardzo ciężka. Zaczynałem od tego, że byliśmy w Polsce nieznani. Piłka ręczna była sportem mało popularnym. Zbudowaliśmy to, że kibice pokochali naszą dyscyplinę. Teraz minął nasz czas i reprezentacja trochę podupadła na jakości. Co dla pana znaczy słowo wojownik? Wojownik w życiu, który musi podejmować wybory, czy wojownik na boisku? - Jedno i drugie. Sport jest tym nieodłącznym elementem. Walka z przeciwnikiem, walka z kontuzjami. Poza boiskiem dochodzi walka z samym sobą, przeciwnościami losu. Ciągle musiałem potwierdzać to, że jestem dobry, że potrafię, że dam sobie radę. W książce wspomina pan, że jest człowiekiem zamkniętym, który nie lubi się dzielić, otwierać swoimi przemyśleniami. Zapewne przed przyjaciółmi tak, ale już szerzej nie. Czy proces powstawiania tej książki trochę pana otworzył? - Zastanawiałem się, czy brać w tym udział, czy pisać książkę. Doszedłem do wniosku, że tak, bo to co przeżyłem, historia, z którą sobie poradziłem. Warto, żeby została zapamiętana. Z biegiem czasu pewnie zostaną zapomniany, ale może dzięki tej książce ktoś do tego wróci. Miałem sygnały w trakcie kariery już po wypadku, że jest to inspirujące, daje ludziom siłę. Mam nadzieję, że będzie to pomoc i inspiracja dla osób, które mierzą się ze swoimi problemami. Co panu - jako sportowcowi - dała rodzina? Mam na myśli, czy przekłada się to na spokój, na jakiś luz na treningach albo podczas meczów. Jaki to jest dla sportowca zysk, poza takim stricte emocjonalnym zyskiem i czymś, czego każdy z nas potrzebuje? - Założyłem rodzinę dosyć późno, bo po 30-tce, ale na pewno rodzina i dzieci nadały sens temu co robię. Teraz mogę spokojnie myśleć o przyszłości mojej rodziny. Życie ma inny wymiar poprzez dzieci. W książce podkreśla pan, że dużo myśli o przyszłości, o inwestycjach, kwestiach, w których może się pan realizować. Nie ma mowy o odcinaniu kuponów. - Staram się zawęzić taką listę do największych konkretów. Nie chcę chwytać wszystkim srok za ogon. Jak pisałem w książce, niektóre sprawy już realizuje. Ważne jest, by wiedzieć co się robi, w którym kierunku się idzie. Ja zawsze taki plan lubię mieć. Rozmawiał Patryk Serwański Cały wywiad na rmf24.pl