Jak zwykle w przypadku spotkań Industrii z Wisłą, mecze były niezwykle zacięte. O wygranej w Płocku zdecydowała ostatnia akcja, a w Kielcach potrzebne były rzuty karne. W obu przypadkach triumfowali płocczanie i drugi rok z rzędu świętowali mistrzostwo. Za to pierwszy raz w hali rywala. - Nie powiem, że taka wygrana smakuje lepiej. Najważniejsze, że udało się wygrać. Sport jest nieprzewidywalny. W Kielcach mogliśmy zagrać źle, ale wygraliśmy. A gdyby doszło do trzeciego spotkania w Płocku, to być może rywal zagrałby fenomenalnie i nie mielibyśmy argumentów - uważa Michał Daszek, skrzydłowy Wisły. - Bardzo się cieszymy z tego, że dzisiaj nie pękliśmy i wytrzymaliśmy ten trudny dzień. Nie pękli, bo Industria wysoko zawiesiła poprzeczkę. Gospodarze prowadzili niemal przez całe spotkanie, głównie dzięki świetnej postawie bramkarzy. Na przerwę schodzili z trzema golami przewagi. Pierwszy remis był dopiero w 50. minucie, a na pierwsze prowadzenie Wisła wyszła w 59. minucie (!). - Bramkarze obu drużyn mieli mnóstwo ważnych interwencji. Przez to rzeczywiście cierpieliśmy w trakcie tego meczu. Cały czas podcinali nam skrzydła i to głównie przez nich nie udało nam się wcześniej doprowadzić do remisu czy też wyjść na prowadzenie - przyznał Daszek. - Dlatego też wielkie słowa uznania dla mojego zespołu. Byliśmy fenomenalni w swoim uporze i walczyliśmy do końca jak lwy. Zostawiliśmy wszystko na boisku i taki był właśnie zamysł. Świetnie, że się udało. Skrzydłowy Wisły zapowiada, że to nie koniec i w przyszłym sezonie jego drużyna ma być jeszcze silniejsza. Po to, by znów rywalizować z Industrią o mistrzostwo, ale też pokazać się w Lidze Mistrzów. - To jest nasz cel, by co roku mierzyć się z kielczanami w finale. Jestem niesamowicie dumny z drużyny, że drugi rok z rzędu to my świętujemy tytuł. Nie poprzestaniemy na tym i już wiadomo, że w kolejnych rozgrywkach będziemy mocniejsi. Jak jednak wiadomo, nazwiska nie grają i znów trzeba będzie to pokazać na boisku.