Faworytem "Świętej wojny" był mistrz Polski z Kielc, ale przecież płocko-kielecka rywalizacja wielokrotnie wymykała się już logice. W maju w Płocku oba zespoły starły się w spotkaniu, które decydowało o mistrzostwie Polski. Choć "Nafciarze" mieli rywali na widelcu i wszystko niemal do samego końca układało się po ich myśli, to ostatecznie "tylko" zremisowali 20-20 i tytuł pojechał do Kielc. Niedługo później podrażnieni płocczanie, także niezbyt udanym Final 4 Ligi Europejskiej, rozbili Łomżę Vive w finale Pucharu Polski w Tarnowie aż 34-27. Sporo kar, zapowiedź świetnego i pasjonującego widowiska Tym razem mecz nie miał aż tak wielkiego ciężaru, bo przecież na końcu sezonu dojdzie jeszcze do rewanżu w Kielcach. Większa presja ciążyła na gospodarzach, a dokładały się do niej słabe w ostatnich tygodniach wyniki w Lidze Mistrzów. Tyle że jeśli momenty załamania mogły być w Bukareszcie czy Veszpremie, to płoccy kibice nie pozwalają na takie w meczach z Łomżą w "Orlen Arenie". Od samego początku imponowało tempo tego pojedynku. Podkręcali je goście z Kielc, ale płocczanie byli w stanie to wytrzymać. W nieco ponad dwie minuty goście oddali aż cztery rzuty z czystych pozycji - zdobyli tylko jedną bramkę, dwie znakomite interwencje zaliczył Marcel Jastrzębski, raz Orlen uratował słupek. Płocczanie mieli jednak większe problemy w ataku, stąd nieznaczne prowadzenie mistrzów Polski w pierwszych minutach. Zielonogórscy sędziowie, Krzysztof Bąk i Kamil Ciesielski, dość szybko zadbali o to, by jedni i drudzy grali nie przesadzali z brutalną grą, jak w maju. W 11. minucie obie ekipy miały po dwa wykluczenia, później płocczanie trochę się opanowali, a sędziowie mniej przychylnym okiem patrzyli na graczy z Kielc. Ci przed przerwą dostali aż sześć dwuminutowych kar. Był taki moment, gdy Łomża odskoczyła na dwa trafienia - w 17. minucie (7-10). Kary, zaraz po sobie, dostali jednak Dylan Nahi oraz Michał Olejniczak i już po chwili był remis. Także dzięki Jastrzębskiemu, który obronił karnego Igora Karačicia. Wiślacy ani myśleli odpuszczać, decydowali się na grę na dwa koła, za to bez bramkarza, z czym kiedyś problemy mieli mistrzowie Polski. Koniec końców, pierwsza połowa skończyła się remisem, co tylko zapowiadało ogromne emocje do samego końca. Co zrobili sędziowie? Wyrzucili z boiska nie tego zawodnika! Początek drugiej połowy w wykonaniu gospodarzy był równie imponujący, jak końcówka pierwszej. Wreszcie na rzut z drugiej linii zdecydował się Siergiej Kosorotow, świetnie pokazał się Dmitrij Żytnikow, gola dorzucił z koła Abel Serdio. Orlen odskoczył na 18-16, ale wtedy szczęście gospodarzy się skończyło. Dwa rzuty w słupek płocczan doczekały się szybkiej odpowiedzi Arcioma Karalioka oraz Arkadiusza Moryty - i znów był remis. Bitwa na całego zaczęła się w 43. minucie, gdy w ataku sfaulowany został Szymon Sićko. Reprezentant Polski był w powietrzu gotowy do oddania rzutu, wtedy brzydko z boku pchnął go Leon Šušnja. Reprezentant Polski rzucił w kierunku bramki, ale już przechylony, więc nie był w stanie normalnie opaść. Spadł więc na Przemysława Krajewskiego, a później runął na parkiet, uderzył głową w wykładzinę. Momentalnie ruszyli w kierunku zdarzenia kielczanie, sędziowie też od razu wyciągnęli czerwoną kartkę i pokazali ją... Bogu ducha winnemu Krajewskiemu! To był ogromny błąd, który miał też duże znaczenie. Urodzony w Bośni gracz Orlenu Wisły był filarem defensywy w samej końcówce meczu, a Sićko już się na parkiecie nie pojawił. Krajewski też nie miał pojęcia, dlaczego akurat on musi udać się na trybuny. Bez swojego rozgrywającego kielczanie i tak mogli chwilę później pierwszy raz odskoczyć. Bramkę zdobył Nedim Remili, Wolf zatrzymał Lučina, ale gospodarzy przy życiu utrzymał Jastrzębski. 19-latek zaczął bronić jak w transie, to dzięki niemu Orlen Wisła znów doprowadziła do remisu. No i dzięki Kosorotowowi, który w drugiej połowie nie bał się już wciąż na siebie odpowiedzialności Gdy zaczynała się 50. minuta, był remis 24-24. Kibice na stojąco oglądali sensacyjny triumf swoich ulubieńców Decydowały więc znów ostatnie fragmenty, jak to często bywało w "Świętej wojnie": detale, większe opanowanie nerwowe. Na bramkę Orlenu Wisły, dającą zawsze tej drużynie prowadzenie, odowiadali trafieniami na remis goście. Aż do 58. minuty, gdy na 28-27 trafił Lovro Mihić, a kielczanie zgubili piłkę w ataku. Były dwie minuty do końca i płocczanie mieli wszystko w swoich rękach. Wszyscy w "Orlen Arenie" oglądali już to spotkanie na stojąco. Na półtorej minuty Xavier Sabate poprosił o przerwę - rozrysował akcję, która miała dać jego drużynie niespodziewane zwycięstwo i trochę lepszą pozycję w walce o mistrzostwo Polski. I to się jego drużynie udało! Na 75 sekund przed końcem Żytnikow kapitalnym rzutem "z biodra" pokonał Mateusza Korneckiego (29-27), a goście za szybko chcieli rozwiązać tę sytuację. Karaliok stracił piłkę, Šušnja ją chwycił i triumfował. Liczył się jeszcze rozmiar wygranej "Nafciarzy", bo przecież, jeśli w rewanżu w Kielcach wygra Łomża, decydować mogą bezpośrednie spotkania. Jakoś się bowiem nie wydaje, by ktokolwiek w Superlidze mógł im jeszcze zabrać punkty. Skończyło się na 29-27, co wszyscy w Płocku przywitali wielką owacją. I taką samą owację zgotowali Marcelowi Jastrzębskiemu, który - jak najbardziej zasłużenie! - został wybrany MVP spotkania. A przecież jeszcze w środę, gdy ogłoszono odejście Kristiana Pilipovicia, był tylko tym... rezerwowym. Orlen Wisła Płock - Łomża Industria Kielce 29-27 (15-15) Orlen Wisła: Jastrzębski, Garcia Biosca - Mihić 5, Kosorotow 5, Żytnikow 5, Lučin 5, Dawydzik, Daszek 1, Piroch, Serdio 5, Šušnja, Yasuhira, Terzić, Krajewski 1, Sroczyk, Sarmiento 1, Komarzewski 1. Kary: 6 minut. Rzuty karne: 4/5. Łomża Industria: Wolff, Kornecki - Tournat 4, Wiaderny, Karaliok 2, A. Dujszebajew 2, Gębala, D. Dujszebajew, Sićko 3, Sanchez-Migallon, Remili 3, Moryto 7, Karačić 2, Nahi 2, Stenmalm, Olejniczak 2. Kary: 14 minut. Rzuty karne 3/4.