Pod znakiem jednostronnych meczów upłynęły sobota i niedziela. Na start Industria Kielce pokonała u siebie Zepter KPR Legionowo 34:19. Podopieczni Tałanta Dujszebajewa do przerwy stracili tylko osiem bramek. Nieco dłużej wyrównane było starcie KGHM Chrobrego Głogów z Gwardią Opole. Gospodarze - podrażnieni ostatnią porażką w Gdańsku - zbudowali przewagę przed zejściem do szatni. W drugiej części zagrali ze sporą intensywnością, aby zwyciężyć 37:24. Dziesięć goli na swoim koncie zapisał Paweł Paterek. - Wydaje się, że to była łatwa wygrana. Tak nie było. Nastawiliśmy się na ciężkie spotkanie. Ono takie było przez 20 minut. Później nasza konsekwentna gra w obronie i skuteczna w ataku doprowadziła do wypracowania zapasu. Staraliśmy się go powiększać z każdą minutą. Widzę, że do chłopaków dotarło, że przeciwnikom w takich momentach trzeba odbierać ochotę do gry. To kolejny mecz, w którym to robimy. Wykonaliśmy nasze założenia w obronie - powiedział Witalij Nat, trener KGHM Chrobrego. Na zwycięskie tory wrócił inny pucharowicz - Górnik Zabrze, który rozbił przed własną publicznością Śląsk Wrocław 35:21. Sensacja to mało powiedziane. Historyczny wynik u wicemistrza Hiszpanii. I jest niedosyt - W końcu pokazaliśmy naszą grę w obronie. Kiedy w niej wszystko jest poukładane, to bramkarze włączają się z pomocą. Zaskoczyło. Pokazaliśmy charakter od pierwszej do ostatniej minuty. Stąd wziął się wysoki wynik. Swoje szanse dostali również ci, którzy do tej pory grali mniej. Sam dostałem swoje minuty w ataku - wyjaśnia Adam Wąsowski, kapitan Górnika, specjalizujący się w grze obronnej. Z bardzo dobrej strony przed własną publicznością zaprezentowała się Rebud KPR Ostrovia Ostrów Wielkopolski, która pokonała Piotrkowianina Piotrków Trybunalski 37:22. Na przerwę schodziła tylko przy dwubramkowej zaliczce, ale w drugiej części raz za razem wyprowadzała kontrataki. W tym pomógł dobrze spisujący się między słupkami Jakub Zimny. - Na początku meczu mieliśmy problem z naszymi starymi grzechami. Może na boisko wychodzimy przeładowani. Każdy chce jak najlepiej i jak najszybciej, co mnoży błędy. Bardzo mocno pomogła nam bramka. W ataku mogło być lepiej, bo mieliśmy kilka przestrzelonych stuprocentowych sytuacji. Trener pracuje nad naszą mentalnością. Na każde spotkanie wychodzimy tak, jakbyśmy grali o mistrzostwo świata. Od początku drugiej połowy mieliśmy jedno założenie: biegać, biegać, biegać. To ryzykowne, bo to może przyczynić się do popełniania błędów, ale nam to wychodziło. Tak zbudowaliśmy przewagę - tłumaczył Robert Kamyszek, rozgrywający Rebud KPR-u Ostrovii, który w niedzielę rzucił sześć bramek. Oni są tylko za Barceloną. Fatalne 10 minut, tego się nikt nie spodziewał Zdecydowanie więcej emocji było w Kwidzynie. Kolejne zwycięstwo, tym razem za trzy punkty, zanotowało PGE Wybrzeże Gdańsk. W "Derbach Pomorza" ograło MMTS Kwidzyn 36:34. Pierwsza połowa była szybka, prowadzona gol za gol. Zakończyła się wynikiem 18:17 na korzyść przyjezdnych. Ci po przerwie zbudowali przewagę. Gospodarze gonili, ale bezskutecznie. - Bardzo zależało nam na tym, aby w końcu zapunktować za trzy. Już cztery mecze wygrywaliśmy po karnych. Kluczowa była konsekwencja w naszej grze. W drugiej połowie poprawiliśmy obronę. Na początku spotkania było w niej za dużo chaosu. Mieliśmy problem, aby zatrzymać zabiegającymi za naszymi plecami obrotowymi. Po przerwie już to zneutralizowaliśmy. Dzięki temu mogliśmy wyprowadzać kontrataki i budować przewagę - tłumaczył Patryk Rombel, trener PGE Wybrzeża. - Tempo spotkania było wysokie. Wiedzieliśmy, że Wybrzeże gra dobrze do przodu. Również staramy się biegać bardzo szybko. Ilość bramek świadczy o tym, że spotkały się drużyny, które starają się błyskawicznie konstruować swoje ataki. Nikomu nie zabrakło serca i zaangażowania. Zdecydowały detale, które musimy dopracować, aby zbierać owoce w kolejnych spotkaniach. Zabrakło nam trochę chłodnej głowy w końcówce. Wróciliśmy po słabszym początku drugiej połowy. Doszliśmy na remis. Mieliśmy szansę wyjść na prowadzenie, ale się nie udało. Kiedy goni się cały czas, to siły uciekają - komentował Mateusz Kosmala, skrzydłowy Energi MMTS. Na zakończenie serii Azoty Puławy pokonały przed własną publicznością Energę MKS Kalisz 35:33. Od początku kibice oglądali żywe spotkanie, bardzo zacięte. W drugiej części gospodarze - w których szeregach kolejne, kapitalne zawody rozgrywał Łukasz Gogola - prowadzili już siedmioma golami. Przyjezdni ambitnie gonili, aby na osiem minut przed końcem wyjść na prowadzenie. Ostatni fragment ponownie należał do zespołu Patryka Kuchczyńskiego, który awansował na piąte miejsce w tabeli.