Ledwie dwie dobry wcześniej Polska dość pewnie pokonała Argentynę 34:26 (18:12), a trener Arne Senstad na siedem tygodni przed mistrzostwami świata mógł cieszyć się z kilku elementów, choćby z gry ofensywnej. Sobotnie spotkanie, znów w Elblągu, pokazało jednak, że tak różowo wcale nie jest. I od drużyny, która bynajmniej nie jest potentatem, a w mistrzostwach świata będzie walczyć o wyjście z grupy, może być momentami nawet znacznie gorsza. A to już bardzo niepokojący symptom. Ogromna zaskoczenie w Elblągu. Polska miała mecz kontrolować, robiły to rywalki W czwartek w Elblągu w miarę dobrze funkcjonował atak nieźle wyglądała współpraca z Sylwią Matuszczyk na kole. Były za to problemy z powstrzymaniem najpierw Elke Karsten, później Maleny Cavo. Dziś w pierwszej połowie w ataku było kiepsko, współpracy z kołem praktycznie nie było w ogóle, w ofensywie Argentynki robiły, co chciały. Senstad zaś irytował się podczas przerw i przypominał swoim zawodniczkom, że nie mogą bronić tak daleko od siebie. Argentyna od początku grała bowiem świetnie - Karsten, zawodniczka mistrza Hiszpanii Bera Bera z San Sebastian, jednym zwodem potrafiła minął Polkę i stworzyć sytuację rzutową. Stąd brały się dość łatwe trafienia rywalek, ale i kary dla naszych zawodniczek - aż trzy w pierwszym kwadransie. Norweski selekcjoner Polek w końcu nie wytrzymał - po kwadransie poprosił o czas, jego zespół przegrywał już 5:8. Argentynki świetnie zagęszczały grę w środkowej strefie, odpuszczając trochę skrzydła i ewentualnie zabiegnięcia z boków rozegrań. Było o tyle skuteczne, że z tych pozycji rzuty "Biało-Czerwonych broniła Marisol Carratu, a kompletnie odcięta od podań była Matuszczyk. Kontuzja argentyńskiej gwiazdy. A jej zespół dalej grał jak z nut Długo w tym spotkaniu pachniało niespodzianką, bo taką byłaby wygrana reprezentacji z Ameryki Południowej - pierwsza w szóstej konfrontacji z Polską. Klasą samą w sobie była Karsten - w 16. minucie zdobyła piątą bramkę, a dziewiątą Argentyny, cała nasza drużyna też miała pięć. W 27. minucie nasze rywalki wygrywały już 14:8, choć od kilku minut grały bez kontuzjowanej Maleny Cavo. A ona, poza Karsten, najlepiej potrafiła dynamicznymi wejściami mijać nasz środek obrony. Sytuacja wyglądała więc bardzo źle, ale w samej końcówce pierwszej połowy nieco się poprawiła. Z karnego trafiła Monika Kobylińska, tym samym z siedmiu metrów nie odpowiedziała Karsten (świetna obrona Barbary Zimy), a jeszcze na 11:15 rzuciła, po kapitalnej akcji Polek, Paulina Masna. Pozytywem było też to, że wreszcie udały się dwie akcje z obrotową w roli głównej. Kłopoty Polek w drugiej linii. Ratowały naszą reprezentację... rzuty karne kapitan Znając trenera Senastada, można się było spodziewać bardzo mocnej reakcji w szatni. Nie chodzi tu tylko o wynik, bo ten miał drugorzędne znaczenie, ale o grę Polek. Wielkiej poprawy w pierwszym kwadransie drugiej połowy jednak nie było. Norweg próbował różnych rozwiązań, posłał na boisko Aleksandrę Zimny, ale żadna z Polek nie była dziś w stanie jakoś poważniej zagrozić argentyńskim bramkarkom z drugiej linii. Niewiele pokazywała Karolina Kochaniak-Sala, mało udanych zagrań miała Aleksandra Rosiak, a Monikę Kobylińską rywalki dość uważnie pilnowały. Kapitan reprezentacji Polski udanie za to wykonywała rzuty karne, to one trzymały Polskę przy nadziei. Bo Argentyna wciąż prowadziła trzema, czterema bramkami, czyli wyraźnie. Aby zmienić ten stan rzeczy, potrzebny był jakiś zryw, tyle że on nie następował. Wręcz przeciwnie - Polki nadal zbierały kary, a szybkim Argentynkom gra w przewadze nie sprawia żadnych problemów. Gdy w krótkim odstępie czasu najpierw karę dwóch minut dostała Marlena Urbańska, a po 40 sekundach z czerwoną kartką za faul wyleciała Daria Michalak, sytuacja stała się bardzo trudna. W 49. minucie podopieczne Senstada przegrywały bowiem 17:22. Cud w ostatnich minutach. Polki jednak mogą grać koncertowo! O dziwo, w samej końcówce wszystko się jednak zmieniło. Argentyna zgubiła rytm, Polki w końcu zaczęły skutecznie bronić. Pojawiły się kontry, w których zespół Senstada czuje się znakomicie, jego podopieczne lepiej wyglądały pod względem fizycznym. Zdobyły cztery bramki z rzędu, po trafieniu Urbańskiej było już tylko 21:22. Świetną zmianę dała Emilia Galińska, przydatna tak w obronie, jak i w ataku. Zima potwierdziła, że po Adriannie Płaczek jest teraz bramkarką numer dwa. A trafienia Kobylińskiej i Magdy Balsam sprawiły, że na półtorej minuty przed końcem Polki prowadziły już 26:24. Trener Argentynek Eduardo Gallardo za długo zwlekał z przerwą na żądanie - jego zespół czekał, aż coś zrobi Karsten. Tymczasem lewa rozgrywająca była już mocno zmęczona, swą ostatnią bramkę zdobyła w 34. minucie. Były jeszcze emocje w ostatnich sekundach, bo karę dostała Kobylińska, a kontaktowe trafienie na 25:26 zapisała Micaela Casasola. Polski zdołały jednak obronić minimalne prowadzenie. Polska - Argentyna 26:25 (11:15) Polska: Gawlik, Zima - Zimny, Galińska 2, Kobylińska 9, Balsam 4, Wiertelak 1, Matuszczyk 2, Górna, Tomczyk 1, Rosiak 2, Urbańska 1, Michalak 2, Kochaniak-Sala 1, Uścinowicz, Masna 1. Kary: 18 minut. Rzuty karne: 6/6. Argentyna: Rosalez, Carratu - Romero, Pizzo 3, Campigli 2, Brodsky, Mendoza, Gavilan 1, Garcia 1, Cavo 2, Gandulfo, Karsten 7, Benedetti 2, Bono 2, Casasola 5, Dalle Crode, Learreta. Kary: 6 minut. Rzuty karne: 4/5.