Trzy miesiące temu, zaraz po mistrzostwach świata, w Płocku doszło do jednej z większych sensacji w tej edycji Ligi Mistrzów. Skazywani na pożarcie "Nafciarze" pokonali bowiem 25-24 mistrza Niemiec z Magdeburga, dzięki czemu pozostali przy życiu w walce o awans do fazy pucharowej. To był wynik sensacyjny, będący z jednej strony efektem kapitalnej defensywy wicemistrzów Polski, ale też znakomitej orientacji młodziutkiego bramkarza Marcela Jastrzębskiego. Wisła wciąż była w trudnej sytuacji, ale na koniec fazy grupowej wygrała arcyważne spotkanie w Porto, a później równie nieoczekiwanie wyeliminowała w dwumeczu HBC Nantes. Znalazła się, po raz pierwszy w historii, w ćwierćfinale Ligi Mistrzów i chciała dalej pisać wielką historię klubu. Tyle że znów trzeba było być lepszym od "Gladiatorów" z Magdeburga - nie w jednym meczu, ale łącznie w dwóch. Duński gigant zatrzymywał wicemistrzów Polski. Mike Jensen - 207 cm wzrostu, 115 kg Trudno było liczyć na to, że mistrz Niemiec, a zarazem klubowy mistrz świata, znów zlekceważy zespół z Mazowsza. To wciąż zespół pełen gwiazd, znakomicie broniący i mający wiele atutów w ataku, mimo braku leczącego od kilku miesięcy kontuzję Ómara Ingi Magnússona. Zaskoczeniem było to, że pierwszą bramkę dla gości zdobył jednak zawodnik, który piękne chwile spędził kiedyś właśnie w Płocku - reprezentant Polski Piotr Chrapkowski. On wchodzi jedynie do defensywy, a tu trafił na 1-0. Przez kilka minut sytuacja wyglądała całkiem dobrze, był remis 2-2, mimo że dwie sytuacje sam na sam zmarnował Przemysław Krajewski. Niepokojące było to, że skrzydłowy płocczan nakręcił tym potężnego bramkarza Magdeburga Mike'a Jensena, który w Orlen Arenie błyszczał już w drugiej połowie lutowego spotkania. Miał wtedy 42 proc. skuteczności, dziś przed przerwą - aż 44. Bronił fantastycznie, ale kawał znakomitej roboty wykonywali też defensorzy Magdeburga. Nie pozwalali gospodarzom na nic - płocczanie oddawali rzuty z trudnych pozycji, nie dawały one dobrych efektów. Co ważniejsze - była to defensywa czysta, chorwaccy sędziowie ani razu nie pokazali karnych dwóch minut przed przerwą. W 15. minucie reprezentant Holandii Kay Smits podwyższył na 7-2 dla gości, "Nafciarze" byli więc w bardzo trudnej sytuacji. Lepsza końcówka, Mindegia przywrócił nadzieję Sytuacja poprawiła się trochę za sprawą Niko Mindegi, który miał utrudnione zadanie przy rozgrywaniu piłki. Rywale niemal na nim wisieli, ale i tak jakimś cudem asystował lub rzucał z miejsca. Po dwóch minutach przewaga Magdeburga wynosiła już tylko dwie bramki (5-7), a w 26. minucie, gdy z drugiej linii trafił Siergiej Kosorotow - nawet jedną (8-9). Były to świetne chwile płockiej defensywy, która co chwilę zatrzymywała rywali, a swoje "trzy grosze" dołożył bramkarz Ignacio Biosca. Goście od 13. minuty występowali bez swojej gwiazdy Gísliego Kristjánssona, który skręcił staw skokowy - mieli coraz większe problemy. Uratował ich mistrz świata Michael Damgaard - trzy razy oddał skuteczne rzuty wtedy, gdy sędziowie byli już skłonni zabrać im piłkę za pasywną grę. Dzięki niemu Magdeburg prowadził po 30 minutach 12-9. Mistrz świata szaleje, Magdeburg zawdzięcza mu prowadzenie Duńczyk kontynuował swoją serię także w drugiej połowie - to on był autorem trzech pierwszych trafień dla gości, w 36. minucie "Gladiatorzy" wygrywali więc 15-9. Wciąż też kapitalnie bronił Jensen, raz za razem pozbawiał płocczan złudzeń, kto ten mecz wygra. A wicemistrzowie Polski walczyli, niezłą zmianę dał Tomas Piroch, straty do gości momentalnie udało się zmniejszyć o połowę. Celem "Nafciarzy" było uzyskanie takiego wyniku, który dałby im za tydzień nadzieje na awans do Final 4 Ligi Mistrzów. W 1/8 finału w swojej hali "tylko" zremisowali z Nantes, a wygrali na wyjeździe. Teraz choćby o remis było jednak szalenie ciężko, to jednak gości dyktowali warunki, znów odskoczyli na pięć trafień. I nagle "obudzili się" obaj skrzydłowi: trafił Gonzalo Perez, dwa razy poprawił Lovro Mihić i w 48. minucie zrobiło się 16-18! Ponad pięć tysięcy kibiców w Orlen Arenie znalazło się w ekstazie! Jednym i drugim nie było łatwo - stosunkowo niski wynik świadczył o tym doskonale. Można było żałować zmarnowanych szans - przy wyniku 18-20 - Daszka i Mihicia. Niemcy tego nie podarowali, najpierw karnego wykorzystał Smits, później poprawił na 22-18 Matthias Musche. Trzeba było walczyć o jak najniższe straty, by wyjazd do Magdeburga miał jeszcze sportowy sens. I płocczanie walczyli, nie o straty, ale o zysk - trafił Serdio, za chwilę z karnego rzucił Tin Lučin, a na dwie minuty przed końcem z kontry trafił Mihić. I zrobiło się 21-22! Jaka szkoda tej ostatniej akcji. Słupek uratował Magdeburg, Płock mógł wygrać! Gracze Magdeburga nie wierzyli w to, co się dzieje. Znów stracili piłkę, a Abel Serdio na 65 sekund przed końcem wyrównał na 22-22! To była sensacja. Piłkę mieli jednak goście, sędziowie pokazywali już grę pasywną, gdy trener "Gladiatorów" Bennet Wiegert poprosił o przerwę. Pierwszy rzut Chrapkowskiego Leon Šušnja zablokował... twarzą, za chwilę Damgaard pokonał Jastrzębskiego, ale wcześniej sędziowie odgwizdali grę pasywną. Trener Magdeburga się wściekł, dostał karę, a Xavier Sabate poprosił o przerwę. Teraz to wicemistrzowie Polski mieli piłkę i siedem sekund gry w przewadze. Po to, by znów wygrać jednym... Nie udalo się, Kosorotow trafił w słupek. Skończyło się więc na remisie, tak jak w poprzedniej rundzie w starciu z HBC Nantes. Orlen Wisła Płock - SC Magdeburg 22-22 (9-12) Orlen Wisła: Biosca, Jastrzębski - Daszek 2, Lučin 3, Piroch 2, Serdio 2, Šušnja, Fazekas, Krajewski, Perez 2, Terzić, Dawydzik, Mihić 4, Mindegia 2, Żytnikow 1, Kosorotow 4. Kary: 6 minut. Rzuty karne: 3/3. SC Magdeburg: Jensen, Portner - Meister 1, Chrapkowski 1, Lipovina, Musche 2, Kristjansson 1, Pettersson 1, Hornke, Weber 2, Mertens, O'Sullivan, Bezjak, Smits 6, Damgaard 8, Bergendahl. Kary: 6 minut. Rzuty karne: 2/3.