Niespełna siedem miesięcy temu kieleckiej drużynie, po odejściu sponsora strategicznego, groził rozbiór drużyny, a węgierskie media podawały już informację, że trener Tałant Dujszebajew i jego najlepsi zawodnicy obiorą kurs na południe. Właśnie do Segedynu - tam mieli stworzyć nową europejską potęgę. Wielką piłkę ręczną w Kielcach udało się uratować, słynny szkoleniowiec z Biszkeku doprowadził klub do finału Ligi Mistrzów, dziś byt mistrzów Polski nie jest zagrożony. Wicemistrz Polski przyjechał do Kielc po wstydliwej klęsce. Nigdy tu nie wygrali Inaczej zaś wygląda sytuacja w Segedynie - po dziesięciu latach z klubem pożegnał się legendarny trener Juan Carlos Pastor, nowy, czyli Szwed Michael Appelgren, przejmie drużynę dopiero latem przyszłego roku. Pick jest więc jakby w przebudowie, stracił kilku podstawowych graczy, do Kielc nie przyjechał do tego słoweński filar defensywy Borut Mačkovšek. Brakowało też Zoltána Szity, ważnego zmiennika na boku rozegrania w ataku. I jeśli dodamy, że tydzień temu w Norwegii Pick przegrał z Kolstad aż 24:37, mając po pierwszej połowie wynik 11:24, jasne było, że drużyna jest w kiepskiej sytuacji. A jednak mecz w Kielcach toczył się w zaskakujący sposób. Zaskakująca pierwsza połowa. Mistrz Polski w ogromnych opałach Można było więc liczyć się z powtórką sprzed roku, gdy Węgrzy dostali w Kielcach srogie lanie. Wtedy mistrz Polski po kwadransie prowadził 13:4, grał jak w transie. Dziś jednak wszystko toczyło się inaczej, ale kielczanie sami sobie byli winni. Jakby nie potraktowali rywali całkiem poważnie, próbowali grać na pół gwizdka. A wicemistrzowie Węgier chcieli się odbudować po klęsce w Trondheim, prezentowali wszystko, co mieli najlepsze. Nie ma tam wielkich gwiazd, żaden z zawodników jakoś specjalnie w ofensywie się nie wyróżniał, może poza byłą gwiazdą dawnego Vive Deanem Bombačem, który świetnie prowadził grę. Trafiali jednak wszyscy jego koledzy po kolei, najpierw Luka Stepančić, później Richárd Bodó i reszta. Kielczanie nie mogli więc odskoczyć przeciwnikom - mało tego, niemal przez cały czas musieli ich gonić. Ciężko było mistrzom Polski dograć piłkę do obrotowych: Arciom Karaliok, a później Nicolas Tournat byli doskonale pilnowani przez potężnych obrońców Picku. To jeden z najwyższych zespołów świata, potrafi ten atut wykorzystać. Brakowało też gospodarzom skuteczności, dwa razy z sześciu metrów pomylił się nawet Arkadiusz Moryto, a to jest rzadkością. Pick niemal cały czas prowadził, do tego Industria źle rozegrała samą końcówkę pierwszej połowy. Było bowiem 13:13 - gospodarze stracili dwie bramki, do tego karę dostał Dylan Nahi. Nie tego spodziewali się kibice w Hali Legionów. A już największym zaskoczeniem było to, że aż siedem obron miał wtedy 39-letni bramkarz Roland Mikler. Zmiana nastrojów w Hali Legionów. Mistrzowie Polski wzięli się do roboty Po przerwie Industria Kielce zaprezentowała już swoją lepszą wersję, ale jeszcze nie tę najlepszą. To i tak wystarczyło do odwrócenia losów meczu i spokojniejszych reakcji trenera Dujszebajewa. Szybko wyrównał na 15:15 Szymon Sićko, za chwilę trafił w kontrze Moryto - mimo gry w osłabieniu gospodarze objęli prowadzenie. Najważniejszą zmianą była świetna defensywa w wykonaniu zespołu z Kielc - to ona powodowała, że wicemistrzowie Węgier często byli bezradni. Bez jakiegoś wielkiego wsparcia ze strony bramkarza Miłosza Wałacha, nie było takiej potrzeby. W 38. minucie kielczanie odskoczyli na dwa trafienia (19:17), za chwilę na trzy (20:17). Wydawało się, że Industria złamała w końcu opór drużyny z Segedynu. Co się stało z Industrią? Pick wrócił do gry, mógł w końcówce to wygrać Nic bardziej mylnego - wróciły bowiem demony z pierwszej połowy. Zaczęło się od pudła Moryty z rzutu karnego, przy stanie 22:19. Skrzydłowy reprezentacji Polski trafił tylko w poprzeczkę, podparł dobitkę. Za chwilę jego wyczyn powtórzyli dwaj koledzy z drużyny, na dodatek kontuzji kolana doznał Szymon Sićko. Gdy na dziewięć minut przed końcem Stepančić wyrównał na 23:23, znów wszystko wróciło do punktu wyjścia. Dobre momenty miał Igor Karačić, kiepskie zaś Moryto. Na trzy minuty przed końcem Bombač dał gościom prowadzenie 26:25, kielczanie byli w opałach. Brak Sićki ograniczał zagrożenie z drugiej linii, Daniel Dujszebajew dał kiepską zmianę, prawego rozegranie nie istniało. Szwankowały dogrania do koła, zanosiło się na ogromną sensację. Na 100 sekund przed końcem wyrównał jednak Moryto (26:26), ale to Węgrzy mieli teraz piłkę. I wykorzystali szansę, znów kielczanom dał się we znaki Bombač. Po raz kolejny odpowiedział Moryto, a ostatniej akcji Węgrzy już nie zamienili na bramkę. Skończyło się więc remisem 27:27, choć na pewno wynik ten nie jest dla mistrzów Polski czymś satysfakcjonującym. Zobacz tabele obu grup w Lidze Mistrzów Industria Kielce - Pick Szeged 27:27 (14:15) Industria: Wałach (9/36 - 25 proc.), Błażejewski - Olejniczak 2, Kounkoud, Sićko 5, Tournat 3, Karačić 3, Moryto 6, D. Dujszebajew, Thrastarson 1, Surgiel, Stenmalm, Gębala, Karaliok 3, Nahi 4. Kary: 6 minut. Rzuty karne: 3/4. Pick: Mikler (7/29 - 24 proc.), Imsgard (4/9 - 44 proc.) - Rea, Stepančić 6, Bodó 3, Martins 3, Jelinić, Gaber, Šoštarič 4, Frimmel 2, Bánhidi 1, Karalasz 1, Molina, Garciandia 3, Bombač 4, Szilágyi. Kary: 6 minut. Rzuty karne: 1/1.