Takiego scenariusza na starcie zmagań w grupie III nie spodziewał się chyba nikt. Komplet punktów, cztery, miała tylko Portugalia, po trzy były w dorobku Hiszpanii i Szwecji. A później była Brazylia, mająca już sensacyjne zwycięstwo nad pogrążoną w kryzysie Norwegią, ale też porażkę z Portugalią. Zespół, który nigdy dotąd nie znalazł się w najlepszej ósemce mistrzostw świata, a ostatnio przegrał nawet prawo do olimpijskiego startu w strefie amerykańskiej z Argentyną. Już śmiało można powiedzieć, że to właśnie "Canarinhos" będą sprawcami największej sensacji na tych mistrzostwach świata. Wyniki w grupie III tak się ułożyły, że gdyby Brazylia wygrała dziś ze Szwecją, zapewniłaby sobie co najmniej drugie miejsce w grupie. I awans do ćwierćfinału, kosztem właśnie Szwecji, Hiszpanii i Norwegii. Patrząc na przewidywanie legalnych bukmacherów, było to praktycznie nierealne. Na zwycięstwo Szwedów kurs wynosił między 1.15 a 1.20, na Brazylię - między 13:1 a 15:1. To przepaść. Brazylia lepsza od Szwecji w mistrzostwach świata w piłce ręcznej. I to ona zagra o medale Los jednak zakpił z utytułowanej drużyny, której dziś tworzą weterani, zawodnicy grubo ponad 30-letni. Z Jimem Gottfridssonem na czele, wielokrotnie wybieranym jako MVP największych turniejów. On akurat w tej potyczce nie zawiódł, ale jego koledzy mieli fatalną skuteczność. Inna sprawa, że Brazylia wykreowała wielkiego bohatera. Okazał się nim bramkarz Rangel Da Rosa, 28-letni zawodnik francuskiego Saint-Raphaël VH. Bronił momentami jak w transie: dwa rzuty karne, seryjnie strzały z dystansu i ze skrzydeł, a nawet sam na sam w kontrach. Doprowadzał Szwedów do rozpaczy, nie wiedzieli, co się dzieje. Przegrywał z nim pojedynki Jonathan Carlsbogård z Barcelony, przegrywał Eric Johansson z THW Kiel, przegrywał Albin Lagergren z Magdeburga. Wielkie sławy w świecie piłki ręcznej. Pod koniec pierwszej połowy Brazylia miała już sześć bramek przewagi, do szatni udała się z pięcioma (14:9). A w ekipie Szwecji brakowało już Felixa Möllera, blisko dwumetrowego obrotowego, podstawowego obrońcy. Zobaczył czerwoną kartkę. Początek drugiej części zapowiadał wielkie emocje, do poziomu Da Rosy na kilka minut dopasował się Szwed Tobias Thulin. A później Brazylijczycy znów uciekli na sześć trafień (18:12), by za chwilę stracić pięć bramek z rzędu (18:17), ale także i Bryana Monte. Gracz Montpellier zdobył w tym meczu cztery bramki, ale też przesadził w defensywie - i po wideoweryfikacji sędziowie z Bośni pokazali mu czerwoną kartkę. Wydawało się, że jednak sensacji tu nie będzie, Szwedzi wymęczą wygraną. Tymczasem przy stanie 19:20 całkowicie się pogubili, na niebotyczny poziom wskoczył Da Rosa. Obronił 20 rzutów, wprowadził drużynę do najlepszej ósemki. "Canarinhos" zdobyli cztery trafienia z rzędu, ostatecznie wygrali to spotkanie 27:24. W niedzielę Brazylia zagra jeszcze z Hiszpanią, ale wynik tego meczu nie będzie miał już prawdopodobnie żadnego znaczenia. Wcześniej bowiem Portugalia powinna planowo ograć Chile i zapewnić sobie pierwszą lokatę. A to będzie oznaczało, że w środę 29 stycznia w Oslo Brazylia zagra o półfinał z największą potęgą w szczypiorniaku, czyli Danią.