Nie sama porażka i wynik są wstydliwe, bo przegrać można zawsze i to nigdy nie był żaden powód do wstydu. Ale zatrważający był sposób prowadzenia tego meczu przez "Biało-czerwonych": brak pomysłu, brak szybkości, brak agresji, brak walki, brak stylu. W pierwszej połowie przyzwoitą grę Polaków oglądaliśmy tylko przez 10 minut. A potem okazało się, że to był jedyny niezły fragment meczu w wykonaniu naszej reprezentacji. Między 7. a 18. minutą zdobyliśmy siedem goli po paru składnych atakach i paru indywidualnych wejściach. Po złym początku (1-4) wygrywaliśmy 7-6 i 8-7. I to by było na tyle. Kulawo wyglądała niestety gra Polaków w defensywie. Dwoi i troił się w bramce Adam Malcher, który odbił przed przerwą sześć rzutów, ale i tak nasz zespół pozwalał Białorusinom na zbyt wiele. Potem znów okazało się, że to było 6 z 7 udanych interwencji polskich bramkarzy w całym meczu. Niemniej widoczne ale chyba nawet bardziej irytujące były braki w ofensywie. Nieporozumieniem było wejście na boisko Krzysztofa Łyżwy i nawet nie chodzi o to, że w prostej sytuacji banalnie stracił piłkę, ale pozycji żadnej kolegom nie wypracował. Lepiej radził sobie na środku Mateusz Jachlewski, zwłaszcza jeśli był w tym samym czasie, co koledzy z Vive Tauronu Kielce. Ale do poziomu "dobrze" i tak było daleko. Nie pomógł drużynie Kamil Syprzak, który zdobył jednego gola, ale zmarnował słabym rzutem jedną doskonałą okazję, raz nie złapał piłki i popełnił faul w ataku. A po całym meczu też możemy dodać, że nie tylko nie pomógł, ale wręcz zaszkodził, bo po przerwie "dołożył" kolejny obroniony rzut i dwa - irytująco takie same - faule w ataku, tzw. błąd zasłony. I wszystkie błędy każdemu zawodnikowi można wybaczyć, i "Sypie" również, ale od gracza, który w weekend świętował ze słynną Barceloną awans do Final Four Ligi Mistrzów, zwyczajnie wymagamy tryliard razy więcej. Tak samo jak od nadal aktualnych klubowych mistrzów Europy z Vive Tauronu Kielce. Karol Bielecki - dwa rzuty: jeden obroniony i jeden zablokowany i co z tego, że Białorusini od razu robili do niego dwa kroki, gdy tylko pojawiał się na boisku. Nie oni pierwsi i nie ostatni. Michał Jurecki grający większość meczu na lewym rozegraniu, chwilę na środku pokazał tylko w przebłyskach, że potrafi grać świetnie. Dwa razy, więc bez komentarza. Krzysztof Lijewski na tym tle i tak prezentował się najaktywniej. A gdzie byli skrzydłowim to już lepiej nie pytać. Białorusini takich kłopotów nie mieli. Żadnej finezji, żadnego szarpania, tylko swoje, do znudzenia przewidywalne, ale i do bólu przygotowane ataki wykonywali z uporem maniaka. Robili użytek z kołowego Artioma Karaleka, ze skrzydeł, rzucali z drugiej linii. I grali praktycznie bezbłędnie, bo odliczając siedem w całym meczu obronionych przez Malchera rzutów, to na palcach jednej ręki, z niewielkim zapasem, można policzyć ich niezakończone golem akcje. Do przerwy traciliśmy pięć bramek (10-15) i biorąc pod uwagę ile elementów można było poprawić w naszej grze, można było mieć nadzieję na odwrócenie losów spotkania. Tymczasem drugą połowę Polacy zaczęli w osłabieniu po karze dla Piotra Chrapkowskiego i Białorusini szybko i łatwo zdobyli dwa gole, a za chwilę dorzucili trzeciego. Wynik brzmiał 18-10 i zwątpienie niemal całkowicie wyparło nadzieję na jakąkolwiek zdobycz w Mińsku. Choć do końca było dwadzieścia parę minut, to wygrana już znikała z pola widzenia, a kolejne gwoździe do polskiej trumny wbijał 22-letni Wadim Gajduczenko, który w 10 minut po przerwie zdobył pięć bramek. A im dalej w las, tym bardziej styl gry Polaków w obronie i ataku wołał o pomstę do nieba. Jedyne pozytywne słowa po tym spotkaniu należą się Pawłowi Paczkowskiemu, który zdobył trzy bramki ot tak - po prostu wziął piłkę i rzucił tak, jak potrafi najlepiej. Tak jak nie zrobili tego Bielecki czy Jurecki, Rafał Przybylski czy Lijewski. Zawiodło też, a może przede wszystkim rozegranie, a w tym spotkaniu doszło do rzadkiej sytuacji, bo Tałant Dujszebajew sprawdzał na środku aż... czterech środkowych rozgrywających. Zaczynał Mateusz Jachlewski, potem był Michał Jurecki, następnie Krzysztof Łyżwa, a w końcu Michał Daszek. Skutek był widoczny. W niedzielę o 19.00 w Orlen Arenie w Płocku Polska będzie mieć szansę rewanżu, ale sytuacja w walce o awans na mistrzostwa Europy jest bardzo trudna. Trzy pozostałe do końca eliminacji mecze: z Białorusią, Serbią i Rumunią trzeba wygrać i liczyć, że rywale się wykruszą między sobą. Szansa na to jest, bo grupa jest bardzo wyrównana, ale po dzisiejszej klęsce w Mińsku, najsłabszym elementem tej układanki jest plan, by "Biało-czerwoni" wygrali wszystkie trzy pojedynki. W drugim czwartkowym meczu grupy 2 Serbia wygrała na wyjeździe z Rumunią 23-22. Leszek Salva Białoruś - Polska 32-23 (15-10) Białoruś: Mackiewicz (11 obron) - Babiczew, Baranow 1, Gajduczenko 5, Karalek 6, Kułak 1, Kulesz 4, Podszywałow 1, Pukowski 4 (1), Rutenka 4, Szyłowicz 2, Titow, Jurynok 4. Trener Jurij Szewcow.Polska: Malcher (7 obronionych), Morawski - Lijewski 4, Jachlewski 4, Krajewski 4, Paczkowski 3, Daćko 3 (1), Jurecki 2, Chrapkowski 1, Daszek 1, Syprzak 1, Łyżwa, Bielecki, Kus, Przbylski. Trener Tałant Dujszebajew. Tabela grupy 2 el. ME 2018 (mecze, zwycięstwa, remisy, porażki, bramki, punkty): 1. Białoruś 3 2 0 1 91:76 42. Rumunia 3 2 0 1 76:69 43. Serbia 3 2 0 1 87:90 44. Polska 3 0 0 3 78:97 0 Zobacz zapis relacji na żywo z meczu Białoruś - PolskaZapis relacji na urządzenia mobilne