Co można ciekawego powiedzieć o meczu, który kończy się 9-bramkowym zwycięstwem jednego zespołu? Wszystko! Bo w tym spotkaniu było prawie wszystko. Bijatyka na parkiecie, trzy czerwone kartki, dramaturgia, walka, ambicja, bezsilność, niesamowici bohaterowie w obu zespołach i to zarówno sportowi, jak i pozasportowi. Paradoksalnie najmniej było piłki ręcznej na wysokim poziomie, choć i tak znacznie więcej niż w pierwszym meczu. Emocje tak, poziom nie do końca. Po brzydkim meczu numer jeden oba zespoły z pewnością umówiły się, że kolejne spotkanie będzie takie samo. Błędy, pomyłki, nerwy od samego początku towarzyszyły zawodnikom i kibicom. Płocczanie do listy sobotnich nieobecnych dopisali jeszcze bramkarza Rodrigo Corralesa, który decyzją Komisarza Ligi został zdyskwalifikowany na jedno spotkanie za faul na wychodzącym do kontry zawodniku gospodarzy. I zamiast 14. do protokołu wpisano tylko trzynastu zawodników, w tym dwóch bramkarzy i dwóch 19-latków z drużyny juniorów. I mimo tych plag goście trzymali się dzielnie notując tylko jeden przestój. Od stanu 2:2 w 6. minucie kielczanie zdobyli pięć bramek z rzędu , po czym - na zasadzie wzajemności - postanowili stanąć na 9 minut i pozwolić płocczanom odrobić straty. Ale znów trudno było doszukiwać się płynnych akcji, finezyjnych podań, precyzyjnych rzutów. Raczej siła razy gwałt, bałagan i improwizacja. Nerwowa atmosfera udzielała się na ławkach rezerwowych, ale to co wyprawiał Manolo Cadenas było już raczej niesmaczne. Już w 8. minucie poprosił o czas, w którym zostawił drużynę samą sobie i poszedł pogadać z sędziami, do których miał ogromne pretensje. A drużyna stała w grupie i patrzyła na popisy swojego trenera. Po czasie z kolei zamiast pilnować swoich zawodników, to na boisku zameldowało się ich o jednego więcej i tylko przytomności umysłu drugiego trenera Krzysztofa Kisiela udało się rywalom uniknąć dodatkowej kary dwóch minut. Do tego Cadeńas biegał, gestykulował i ciągle miał pretensje, a swoich zawodników w jednej chwili wołał z boiska, by w drugiej kazać im wracać. Trener toczył własny pojedynek, ale drużyna w pierwszej połowie radziła sobie mimo to. W 26. minucie był remis 9:9 i wtedy swój występ zaprezentował trener drugiej drużyny. Talant Dujszebajew odwrócił się do kibiców i gestami zachęcał do dopingu, tak zrobił w kierunku jednej trybuny, drugiej, trzeciej i czwartej. Trudno mu się dziwić, bo doping dla najlepszej polskiej drużyny w Hali Legionów jest na dosyć wstydliwym poziomie, co Dujszebajew dobitnie pokazywał, że on słyszy kilkudziesięciu kibiców z Płocka, a nie 4 tysiące kielczan... Końcówka pierwszej połowy dała jeszcze jeden przyczynek do niesamowitości spotkania. Seria wykluczeń dla gości sprawiła, że Wisła przez 53 sekundy grała zaledwie trzema graczami w polu przeciwko sześciu kielczanom, a mimo to nie straciła w tym czasie gola! Obroniła się także, gdy na boisko wracali kolejni wykluczeni. Wisłę w pierwszej połowie najbardziej trzymał w meczu bramkarz Marcin Wichary, który między innymi bronił rzut karny Karola Bieleckiego. A że w sobotę odbił dwie jego "siódemki", to w weekend "Wichura" odbił trzy rzuty karne Bieleckiego! Ale kłopoty gości zaczęły się zaraz po przerwie. W 37. minucie trzecią karę dwuminutową dostał Zbigniew Kwiatkowski i z dziewięciu graczy z pola, zrobiło się ośmiu... Ale najgorsze dla Wisły było co innego. Koncert jednego aktora rozpoczął w kieleckiej bramce Marin Śego. Były gracz płockiej siódemki zatrzymywał swoich byłych kolegów bez żadnej litości i skrupułów. Po prostu niszczył zapał "nafciarzy" z każdą minutą. Bronił sam na sam, bronił karne, bronił ze skrzydła i z drugiej linii. Przez 20 minut drugiej połowy przepuścił jeden rzut! A że odbił w tym okresie aż 9, to skuteczność miał na poziomie 90 procent! Drugiego gola w drugiej połowie płocczanie zdobyli w 50 minucie! W ostatnich 180 sekundach trafili trzy razy, bo inaczej skończyłoby się totalną kompromitacją, a kolejną ciekawostką jest to, że wszystkie gole w drugiej połowie - 6 - zdobył dla Orlenu Wisły Płock Rumun Emil Dan Racotea. A jak się zdobywa jednego gola przez 20 minut, to nie wygrywa się żadnego meczu, a co dopiero z mistrzem Polski. Dlatego kielczanie powoli budowali przewagę i dobili do 10 goli różnicy, od czasu do czasu pokazując finezyjne wrzutki i akcje grane na luzie. O tym, że to jednak "święta wojna" przypomniały ostatnie minuty i idiotyczny faul Żelijko Musy na Kamilu Syprzaku, za który został ukarany czerwoną kartką, a że "Sypa" także dostał dwie minuty i była to jego trzecia kara, to "niesprawiedliwie" też zobaczył czerwień i atmosfera jeszcze raz osiągnęła punkt wrzenia. Cały bilans meczu to trzy czerwone kartki, 18 minut kar dla Kielc i 20 dla Płocka. Trzeci mecz finału w czwartek o 18 w Orlen Arenie w Płocku. Ewentualny czwarty w piątek o tej samej porze. Autor: Leszek Salva Drugi mecz finałowy: Vive Tauron Kielce - Orlen Wisła Płock 25:16 (11:10) Stan rywalizacji play off (do trzech zwycięstw) 2-0 dla Vive. Vive: Marin Sego - Piotr Grabarczyk, Michał Jurecki 2, Grzegorz Tkaczyk 3, Tobias Reichmann 3, Piotr Chrapkowski 1, Julen Aguinagalde 3, Karol Bielecki 3, Mateusz Jachlewski 1, Manuel Strlek 2, Krzysztof Lijewski 4, Denis Buntić 2, Zeljko Musa 1, Uros Zorman, Ivan Cupic. Orlen: Marcin Wichary, Adam Morawski - Zbigniew Kwiatkowski, Michał Daszek 3, Dac Racotea 9, Aleksander Tiumencew 1, Adam Wiśniewski, Valentin Ghionea, Kamil Syprzak 1, Nemanja Zelenović 1, Angel Montoro 1. Kary: Vive - 18. min., Orlen 20 min. Czerwone kartki: Vive - Zeljko Musa (57. - niesportowe zachowanie); Orlen - Zbigniew Kwiatkowski (38. - z gradacji kar), Kamil Syprzak (57. - niesportowe zachowanie) Sędziowali: Andrzej Rajkwicz, Jakub Tarczykowski; Widzów ok. 4 200.