Stawką - jeszcze nie bezpośrednią - jest awans na styczniowe mistrzostwa Europy w Chorwacji. Polacy przystępują do tych spotkań jako ostatni zespół grupy 2., bo dwa jesienne mecze - z Serbią w Gdańsku i Rumunią na wyjeździe - wyraźnie przegrali. Z czterozespołowej grupy awans wywalczą dwie pierwsze ekipy. Szansę Polacy mają - powinni wygrać wszystkie pozostałe do końca eliminacji cztery mecze. Najlepiej jeszcze ten z Serbią w Belgradzie wyżej, niż ulegliśmy temu przeciwnikowi u siebie (32-37) i z Rumunami w Gdańsku, także w lepszym stosunku (23-28). Na szczęście Serbowie i Rumuni zagrają jeszcze ze sobą oba mecze - pierwszy dziś o 19 w Rumunii. Do zdobycia "Biało-czerwoni" mają osiem punktów i każda ich strata, delikatnie mówiąc, skomplikuje sytuację, bo trudno sobie wyobrazić by awans dała mniejsza zdobycz. W poprzednich eliminacjach, do polskiego Euro 2016, 6 punktów tylko w jednym przypadku dało awans... Białorusi, a 7 pkt Macedonii. Cztery lata temu także Macedonii wystarczyło 6 punktów, ale 8 punktów awans dawało zawsze. Czyli rachunek jest prosty i jeszcze wszystko jest w polskich rękach. Dlatego mecze z Białorusią są takie ważne, bo teoretycznie są one łatwiejsze od np. czerwcowego pojedynku z Serbią w Niszu. Łatwiejsze, ale broń Boże, nie łatwe. Prawda, że Białoruś to przeciwnik, który od paru lat krwi nam nie psuje i udaje się z nimi wygrywać. Na mistrzostwach Europy w Polsce, na wcześniejszych w Danii, na mistrzostwach świata w Hiszpanii w 2013 roku i na towarzyskim turnieju w Lublinie. W ostatnich latach przegraliśmy z tym rywalem tylko raz - na noworocznym turnieju na Węgrzech w styczniu 2014 roku (28:29). To były jednak inne czasy i inne zespoły. Teraz - upraszczając - Białorusini są silniejsi niż kiedyś, a i Polacy są innym zespołem niż ten sprzed kilku lat. Choć trzon - po powrotach do reprezentacji Krzysztofa Lijewskiego i Karola Bieleckiego - jest podobny, bo dochodzą Michał Jurecki, Kamil Syprzak i Mateusz Jachlewski. Białoruś to teraz zespół ograny w Europie. Jej przedstawiciel w Lidze Mistrzów, Mieszków Brześć, regularnie dociera do 1/16, a w Europejskiej Lidze Południowo-Wschodniej, czyli SEHA zagrał w turnieju finałowym, którego w tym roku był gospodarzem. Szkoleniowcem jest Jurij Szewcow, trener z doświadczeniem z pracy w Bundeslidze (prowadził m.in. Szmala, Tkaczyka, Jurasika i Bieleckiego w Rhein Neckar Loewen). W składzie jest siedmiu graczy wspomnianego Mieszkowa, ośmiu SKA Mińsk, a po jednym przedstawicielu mają ligi: niemiecka, francuska, rumuńska, ukraińska i... fińska. Ten ostatni to Aleksandr Titow z drużyny o wdzięcznej nazwie Rihimaen Cocks, czyli koguty, która w obecnym sezonie może się pochwalić wyeliminowaniem z Pucharu EHF Górnika Zabrze, więc zanim kibice zaczną się naśmiewać z fińskiej piłki ręcznej i siły kadry Białorusi, trzeba się zastanowić jak to wpłynie na wizerunek naszej supermocnej Superligi, a zwłaszcza dzielnej ekipy trenera Ryszarda Skutnika... Trener Tałant Dujszebajew ma niewielki kłopot w kadrze bo nie może skorzystać z braci Gębalów. Tomasz ma kontuzję stopy, a prawdziwym pechowcem jest młodszy z nich, Maciej, który w niedzielnym meczu ćwierćfinałowym PGNiG Superligi - a zgrupowanie zaczynało się w poniedziałek - doznał pęknięcia kości ręki i czeka go sześciotygodniowa przerwa. Ale to problem pozorny, bo na pozycji Macieja, czyli na kole wraca Kamil Syprzak i jest bardziej od młodszego Gębali doświadczony i ograny Marek Daćko. Na pozycji Tomasza wracają po kontuzji Michał Jurecki, po odpoczynku Karol Bielecki, a jest przecież zawsze Piotr Chrapkowski. Braterskie kontuzje są większym problem dla samych zawodników, bo przechodzi im koło nosa okazja na zbieranie kolejnych doświadczeń, niż dla kadry, w której tym razem ma ich kto zastąpić. Transmisja czwartkowego meczu w TVP Sport od 16.50. Rewanż w niedzielę o 19 w Orlen Arenie w Płocku. Leszek Salva