Tym meczem całe Kielce żyły od zeszłego czwartku, czyli od... zakończenia pierwszego spotkania na Węgrzech. W Veszpremie w starciu gigantów padł remis 29:29, a przecież mierzyli się ze sobą dwaj uczestnicy zeszłorocznego Final 4 Ligi Mistrzów. Jeden z nich, wielkich potentatów, mógł dzisiaj tak naprawdę przegrać sezon. Mistrzowie Polski mogli liczyć na wsparcie czterech tysięcy kibiców, ale gdyby Hala Legionów byłą dziesięć razy większa, i tak wypełniłaby się w całości. Kapitalni kibice, kapitalna defensywa kieleckiej siódemki. Efekty przyszły szybko Kibice w Kielcach stworzyli dziś niesamowitą atmosferę - nie było w środku obiektu słychać własnych myśli, zawodnicy czasami nie słyszeli sygnalizacji arbitrów. Od pierwszego gwizdka słoweńskich sędziów Bojana Laha i Davida Soka wspierali swój zespół, a ten grał fenomenalnie. Mistrzowie Polski przede wszystkim niesamowicie bronili - Arciom Karaliok i Tomasz Gębala stworzyli na środku mur nie do przejścia, ale mieli też wsparcie grających obok nich Michała Olejniczaka i Dylana Nahiego. Węgrzy, tak świetnie potrafiący grać jeden na jednego byli bezradni, odcięte też zostały im skrzydła, jedynie obrotowy Andreas Nilsson kilka razy dostał piłkę. To właśnie potężny Szwed w 14. minucie zdobył pierwszą bramkę z gry Veszpremu, wcześniej wykorzystał też dwa rzuty karne. Zmniejszył wówczas straty do trzech bramek - Barlinek Industria prowadził bowiem 6:3. Bomby Szymona Sićki zachwiały bramkarzami Telekomu Kielczanie w ataku grali bowiem konsekwentnie. Zaskoczeniem dla rywali mogło być to, że w pierwszej fazie meczu w ofensywie występował też Gębala - trafił nawet dwa razy, miał trzy świetne pozycje rzutowe. Swoje dołożył Arkadiusz Moryto, który w 8. minucie zdobył jedną z ładniejszych bramek w tym sezonie, a do tego wyrzucił na dwie minuty skrzydłowego Telekomu Manuela Štrleka. Widać było w ekipie gości brak środkowego obrońcy Patrika Ligetváriego, Dragan Pechmalbec szybko dostał dwie kary. Kielczanie w obronie walczyli o każdą piłkę, Gębala dodatkowo pobudzał kibiców. Był moment, gdy ciężar rzucania wziął na siebie w Telekomie Nedim Remili i gości doszli na dwie bramki (7:9). Szybko jednak tym samym zaczął odpowiadać Szymon Sićko. Przy stanie 12:9 wprowadzony chwilę wcześniej na boisko Mateusz Kornecki obronił rzut ze skrzydła Gaspera Marguca, a za chwilę Alex Dujszebajew trafił na 13:9. Zaskakująca decyzja Tałanta Dujszebajewa. Ograniczył sobie komfort na drugą połowę Znów mistrzowie Polski mieli wszystko pod kontrolą, zagrażali rywalom praktycznie z każdej pozycji. Podwyższyli jeszcze prowadzenie, świetną partię grał Sićko. Zaskoczeniem mogło być to, że na 20 sekund przed końcem pierwszej połowy trener Dujszebajew zdecydował się na wzięcie drugiego czasu, jego zespół prowadził wtedy 17:12. Doświadczony szkoleniowiec liczył zapewne na to, że jego zespół, grający w przewadze, podwyższy na 18:12, a ponieważ będzie też miał piłkę zaraz po rozpoczęciu drugiej części meczu, to odskoczy na siedem trafień. Spełniła się pierwsze jego część - rzucił bowiem Daniel Dujszebajew, na 18:12. Druga część nie zaczęła się bowiem po myśli kielczan - zepsuli cztery pierwsze akcje, wicemistrzowie Węgier odpowiedzieli golami Pechmalbeca i Kentina Mahé. Sytuację opanował dopiero w kontrze Dylan Nahi - zdobył bramkę, za chwilę dołożył drugą. Gospodarzom trochę brakowało tej konsekwencji, która dała im wyraźną przewagę przed przerwą. Nerwy zżerały tej jednak rywali, a to przecież oni musieli gonić wynik. Momir Ilić wierzył w cud. Cud jednak się nie zdarzył, chłopcy Tałanta Dujszebajewa nie pozwolili Finaliści Ligi Mistrzów z zeszłego sezonu nie grali już tak efektownie jak w pierwszej połowie, zwłaszcza w ataku. Obrona wciąż dobrze funkcjonowała, nie pozwalała się na dłużej rozkręcić żadnemu z graczy Telekomu. Gdy Rasmus Lauge Schmidt rzucił dwa razy z rzędu, za chwilę miał już rywala bliżej siebie. A kielczanie trzymali cały czas dystans pięciu, sześciu bramek - to dawało im pewność. W ataku też mieli więcej jakości - Igor Karačić pojawił się na boisku i po chwili zdobył dwie niezwykle efektowne bramki. Swoje nadal dokładał Sićko, tu cudu już być po prostu nie mogło. Trener Telekomu Momir Ilić wierzył, że losy tego spotkania można jednak odwrócić. On grał w pamiętnym finale Ligi Mistrzów w 2016 roku, gdy Telekom prowadził na kwadrans przed końcem z Vive dziewięcioma bramkami, a jednak przegrał po dogrywce i rzutach karnych. Wziął czas, motywował swoich graczy, a ci... zaraz stracili piłkę. Mało tego - trafił z koła Nicolas Tournat, bramkę z kontry dołożył Miguel Sanchez-Migallon i w 48. minucie zrobiło się już 27:19! Kielczanie nie musieli już szarżować i ryzykować - mogli grać długo, spokojnie. Tyle że oni tak nie chcieli - pragnęli nadal radować swoich kibiców efektownymi bramkami. I takie zdobywali, choćby Daniel Dujszebajew czy Tournat. Wygrali i awansowali do Final 4 Ligi Mistrzów, który znów odbędzie się w Kolonii - 17 i 18 czerwca. Barlinek Industria Kielce - Telekom Veszprem 31:27 (18:12) Barlinek Industria: Wolff (4 obrony/16 rzutów - 25 proc. skuteczności), Kornecki (6/19 - 32 proc.), Błażejewski (0/2 - 0 proc.) - Sanchez-Migallon 2, Olejniczak, Wiaderny, Kounkoud, Sićko 6, A. Dujszebajew 6, Tournat 4, Karačić 2, Moryto 3, D. Dujszebajew 3, Gębala 2, Karaliok, Nahi 3. Kary: 8 minut. Rzuty karne: 1/1. Telekom: Corrales (6/32 - 19 proc.), Cupara (0/4 - 0 proc.) - Nilsson 3, Elisson, Marguc 4, Lauge Schmidt 4, Štrlek 2, Lukacs, Remili 7, Mahe 5, Elderaa, Ilić, Pechmalbec 2, Wajłupow, Sipos 0. Kary: 12 minut. Rzuty karne: 5/6. Pierwszy mecz: 29:29. Awans do Final 4: Barlinek Industria Kielce.