Arne Senstad podjął się pracy z polską reprezentacją latem 2019 roku - po nieudanych kwalifikacjach do mistrzostw świata, wyraźnie przegranych z Serbią. Nie zdecydował się na przebudowę drużyny tak od razu, zaufał zawodniczkom, które pamiętały jeszcze półfinały mundiali z 2013 i 2015 roku. W mistrzostwach Europy w pandemicznym 2020 roku nie było jednak dobrze - 14. pozycja nikogo nie zadowoliła. Jeszcze większą tragedią dla kobiecego handballu były przegrane kwalifikacje do mistrzostw świata w kwietniu 2021 roku - w dwumeczu z przeciętną Austrią. Polki ostatecznie na mundialu zagrały, dzięki "dzikiej karcie", ale Senstad zdecydował się na terapię szokową: zrezygnował z powoływania największej gwiazdy Karoliny Kudłacz-Gloc, później to samo spotkało Kingę Grzyb. Tyle że efektów w wynikach dalej nie ma: mistrzostwa świata w 2021 roku przyniosły 15. miejsce, mistrzostwa Europy w 2022 roku 13. pozycję, teraz jest 16. lokata. To nie są wyniki satysfakcjonujące, ambicje władz ZPRP są większe. Murem za trenerem stoją jednak zawodniczki. Arne Senstad: "Udało się zbudować wiele pozytywnych rzeczy". Ale czy to wystarczy? Cel Polski był jasny: wywalczyć kwalifikację do turnieju przedolimpijskiego, czyli zająć co najmniej ósme miejsce w Skandynawii. Życie pokazało, że wystarczała nawet dziesiąta pozycja, ale i to okazało się ponad możliwości Polek. A szkoda, bo ostatnie starcie przed mistrzostwami, nieznaczna porażka z Norwegią w Lillehammer, dawało sporą nadzieję na sukces. Po dobrym otwarciu turnieju, w tym cennym zwycięstwie z Japonią, przyszła jednak klęska 17:33 z Niemkami. W drugiej części było wartościowe zwycięstwo z Serbią, ale i wysoka porażka z Danią oraz w poniedziałek - minimalna z Rumunią. Podsumowująca ten kiepski dla Polek turniej. I pozwalająca zadać pytanie: co dalej z Senstadem? - Jeśli spojrzymy na wszystkie nasze mecze, to jesteśmy w stanie rywalizować z dobrymi zespołami. Mamy jednak wiele do poprawy, by zbliżyć się do tych pięciu, sześciu najlepszych - mówi Norweg. - Dotarliśmy naprawdę daleko, nasz zespół rywalizuje na dobrym poziomie, ale trzeba jeszcze wejść na wyższy - dodaje. Czy chciałby dalej pracować z tą drużyną? - Jeśli zapytasz dziewczyn, ale także osoby z federacji, jak pracujemy, to dostaniesz trochę pozytywnych odpowiedzi - mówił red. Szymonowi Ratajczakowi z Viaplay. - Na tym turnieju otarliśmy się o szansę wyjścia do ćwierćfinału, udało się zbudować wiele pozytywnych rzeczy. A żeby coś wygrać, trzeba było zagrać ponad naszym potencjałem. Zapytajcie zawodniczki, jaką wykonaliśmy wielką robotę. A może być lepiej, jeśli wrócą do kadry kontuzjowane zawodniczki - opowiada Senstad. Ma tu na myśli Aleksandrę Olek, od której zaczynał ustawianie obrony, ale także Natalię Nosek, zmienniczkę dla Moniki Kobylińskiej. Łzy Karoliny Kochaniak-Sala. Bardzo chciała tego zwycięstwo - Mogłyśmy ukąsić Rumunki, ale musiałybyśmy się wystrzegać błędów. Towarzyszyły nam przez cały mecz, także niewymuszone i w stuprocentowych sytuacjach. A gdy wynik jest na tyku, to takie sytuacje są bardzo ważne - mówiła Karolina Kochaniak-Sala, która na początku drugiej połowy ciągnęła grę polskiej drużyny. Zawodniczka Zagłębia Lubin miała łzy w oczach, w końcu nie wytrzymała, popłakała się przed kamerą. Szczerze powiedziała jednak, co myśli o dalszej pracy z Senstadem, dla którego była jedną z liderek. - Ta drużyna wierzyła, że potrafi coś osiągnąć. Bo jesteśmy drużyną, a nie tylko grupą zawodniczek, które spotykają się przez jakiś czas. Teraz to zaczęło fajnie wyglądać i funkcjonować. Wiem, że wyniki mogą nie przekonać, ale co mam powiedzieć. Pierwszy raz czuję się bardzo dobrze, jeśli chodzi o to, jak funkcjonujemy pod kątem filozofii, taktyki. To zmierza w coraz lepszym kierunku - zapewniła. - Inaczej bym się czuła, gdybyśmy dziś wygrały. Czułybyśmy wszystkie, że zrobiłyśmy więcej. Dunki i Niemki są na bardzo wysokim poziomie, były poza naszym zasięgiem, ale każdy inny rywal, już nie. Podobnie Rumunia. To pokazuje, że posunęłyśmy się do przodu i jestem dumna z zespołu. Może te moje emocje są nieadekwatne, może jutro inaczej na to spojrzę, dziś bardzo chciałyśmy wygrać - mówiła w Viaplay Monika Kobylińska. I dodała: - Chciałabym dalej pracować z tą samą ekipą. Pokazałyśmy, że się rozwijamy i że ten zespół może dużo osiągnąć. Dziękuję za tę walkę. Decyzję odnośnie przyszłości Arne Senstada podejmie wkrótce zarząd Związku Piłki Ręcznej w Polsce. Czasu już niewiele, bo 28 lub 29 lutego Polskę czeka pierwszy mecz kwalifikacyjny do kolejnych mistrzostw Europy - z Danią. Trzy dni później odbędzie się rewanż, a na początku kwietnia Biało-Czerwone zagrają jeszcze dwumecz z Kosowem. Awans do finałów powinien być formalnością - uzyskają go dwa zespoły.