Dla Barcy i PSG mecz o trzecie miejsce na dobrą sprawę mógłby się nie odbyć. Mistrzowie Hiszpanii przylecieli do Kolonii po to, by po raz trzeci z rzędu wygrać Ligę Mistrzów, byli przecież zdecydowanym faworytem. Przegrali przez dziesięć miesięcy zaledwie jedno spotkanie z 56, bukmacherzy w ciemno stawiali na ich triumf. A jednak znaleźli pogromcę, znów okazał się nim SC Magdeburg, podobnie jak w finale klubowych mistrzostw świata. Paryż takiej siły nie ma, może też nie ma aż tak mocarstwowych ambicji. Ale już wczoraj mistrzowie Francji wiedzieli, że jeśli awansują do finału, to Barcelonę tam ominą. Ich szanse w starciu z Barlinkiem Industrią Kielce były oceniane po połowie. A jednak to Polacy okazali się lepsi. Minimalnie, o jedną bramkę, ale to wystarczyło. Paryż wytrzymał prawie dziesięć minut. Po kwadransie niemal wszystko było już jasne Dziś więc PSG toczyło z Barcą mecz pocieszenia. Fani klubu z Katalonii byli niemal przez cały czas cicho, jakby nie interesowało ich wspieranie drużyny w takim spotkaniu. Nawet wtedy, gdy podopieczni Antonio Carlosa Ortegi prowadzili dziesięcioma bramkami. A kibice PSG cały czas byli głośni - choć nieliczni, to zagrzewani bębnami śpiewali jeszcze długo po meczu. Zaprezentowali się dobrze, w przeciwieństwie do drużyny. Tak jak się można było spodziewać, było to spotkanie intensywne i szybkie. Bez względu na to, z kim i o co gra Barca, zawsze szybko stara się zaczynać grę od środka. A gdy może, napędza kontrataki. Rywal albo się dostosuje, albo nie. Jeśli nie, szybko traci złudzenia. Magdeburg to tempo wczoraj wytrzymał, Paryż dziś odpuścił po dziesięciu minutach. A właściwie został skarcony za swoje błędy w ataku, które kończyły się natychmiastowymi kontrami. Jeszcze w 9. minucie było 6:6, a już niespełna 90 sekund później - 9:6. Zasłużył na piwo. Jeśli je dostanie, to dopiero po finale Trener PSG Raul Gonzalez poprosił o przerwę, mobilizował swoich zawodników. Hiszpanie dalej grali jednak koncertowo, pędzili z kontrami, dziurawili bramkę. W 15. minucie, gdy trafił Blaż Janc, na ogromnym telebimie zawieszonym pod dachem Lanxess Areny pojawił się wynik 14:6. Nikt już chyba nie miał wątpliwości, że to spotkanie po 1/4 czasu gry zostało rozstrzygnięte. Ogromna przewaga Barcelony. Tylko raz Francuzi się trochę zbliżyli. Odpowiedź była natychmiastowa Barca już w końcówce pierwszej połowy mogła trochę odpuścić, tę część gry wygrała aż 22:13. Emocje całkowicie siadły, a przecież w ostatnich latach tylko raz zdarzyło się w Final 4, by jeden zespół wygrywał z drugim tak wysoko. Dwa lata temu w finale Barcelpona rozbiła Aalborg, pokazała wtedy moc. Dziś też ją pokazywała i nie potrzebowała do tego nawet Diki Mema, któremu wczoraj odnowiła się kontuzja łydki. Świetnie bronił Gonzalo Perez de Vargas, w całym spotkaniu miał ponad 40 proc. skuteczności. Przewaga mistrza Hiszpanii kilka razy wynosiła dziesięć bramek, czasem malała do siedmiu-ośmiu. W 53. minucie zrobiło się nawet tylko pięć trafień różnicy (33:28), ale wtedy rzucił niemal ze skrzydła Jonathan Carlsbogard, za chwilę poprawił Pol Valera, a później jeszcze Andreasa Palickę pokonał Marti Soler. I było po meczu. Było to zarazem ostatnie spotkanie w tym sezonie dla Kamila Syprzaka, który Barcy, swojemu poprzedniemu klubowi, rzucił siedem bramek, na niezłej skuteczności. Łącznie w tym sezonie Ligi Mistrzów zaliczył aż 102 trafienia, tylko o cztery mniej od najlepszego w tym względzie Emila Madsena z GOG Gudme. Duńczyka może jeszcze wyprzedzić Arkadiusz Moryto, ale w finale musiałby zdobyć aż 11 bramek. Barcelona - Paris Saint-Germain 37:31 (21:13) Barça: Perez de Vargas, Nielsen - Valwera 4, Carlsbogard 1, Mem, Wanne 5, Janc 7, N'Guessan 5, Aleix Gómez 4, Thiagus Petrus, Soler 1, Cindrić, Makuc 4, Richardson 5, Fabregas, Frade 2. Kary: 0 minut. Rzuty karne: 1/1. PSG: Palicka, Green - Steins, N'Tanzi 7, Keita 1, Kristopans, Nenadić 1, Sole 3, Toft Hansen, Balaguer 1, Grebille 2, Syprzak 7, L. Karabatić 1, Mathe 4, Gibelin, Prandi 4. Kary: 0 minut. Rzuty karne: 2/3. Andrzej Grupa, Kolonia