Koniec października 2005 roku, Polska organizuje towarzyski turniej w poznańskiej Arenie, w całkiem niezłej obsadzie. Przyjechali Norwegowie, Duńczycy i Islandczycy. Dokładnie od roku szkoleniowcem biało-czerwonych jest Bogdan Wenta - wtedy człowiek z innego sportowego świata. Przyzwyczajony do nowoczesnego handballu i taktyki, dbający o każdy detal. A nieprzyzwyczajony do organizacyjnej amatorki. "Czuliśmy wstyd" - pisał kapitan polskiej reprezentacji Tymczasem polska reprezentacja nie miała nic. "Nie mieliśmy strojów, więc na zgrupowaniach każdy z nas trenował w swojej koszulce klubowej. Na turniejach czuliśmy wstyd, bo przy innych drużynach prezentowaliśmy się jak banda przebierańców, jak klauni" - wspominał w swojej autobiografii "Niedokończona gra" Grzegorz Tkaczyk. A to był tylko mały promil kłopotów reprezentantów. Polacy od początku XXI wieku, jeszcze przed erą Wenty, zakwalifikowali się do kilku dużych turniejów, ale szybko się z nimi żegnali. Nowy trener w losowaniu eliminacji do mistrzostw Europy nie miał szczęścia - wylosował potęgę, czyli Szwedów. Aby zmienić "bandę przebierańców" w normalny zespół, stworzyć jego organizacyjne podstawy, Wenta sam sfinansował stroje. Za modela służył w hurtowni Marcin Lijewski, wówczas gracz Flensburga. Stroje te dotarły do naszej kadry tuż przed pierwszym spotkaniem ze Szwedami, graliśmy bez reklam. Szok Marcina Lijewskiego. Dlaczego Duńczycy tak mogą, a Polacy nie? Tkaczyk w swojej książce wspominał, że "Lijek" już wcześniej doznał szoku, gdy razem z reprezentantami Danii ruszał na zgrupowanie. Oni mieli dwie kosmetyczki, on - cały bagażnik sprzętu sportowego. Prawy rozgrywający reprezentacji Polski dziwił się, że jego klubowi koledzy nie muszą brać dresów, butów, piłek. Zgłosił to działaczom, ale został wyśmiany. Wenta na takie traktowanie się nie zgadzał, ale też odbijał się od ściany. Jego reprezentacja, co było szokiem dla całego szczypiorniackiego świata, w dwumeczu ze Szwecją rzuciła o jednego gola więcej od rywali i awansowała do finałów w Szwajcarii. Polacy prezentowali się coraz lepiej sportowo, ale zaczęli też mieć żądania. W Poznaniu wybuchł bunt. Doprowadził do kluczowych zmian w związku Bomba wybuchła podczas poznańskiego turnieju, po roku pracy Wenty z reprezentacją. Na rozgrzewce przed spotkaniem z Norwegią biało-czerwoni pojawili się w koszulkach z napisami: "Prezes Budziak i zarząd do dymisji" oraz "Pomóżcie nam". Następnego dnia, podczas konferencji w Arenie, przedstawili list otwarty z prośbą o zainteresowanie się "przez ministra sportu, prokuraturę i inne organy (...) sprawami uwidaczniającymi niekompetencję i uzasadnione przypuszczenie popełnienia przestępstwa przez niektórych członków zarządu ZPRP". Żądanie było szokujące, ale miało słuszne podstawy. I jak się okazało, doprowadziło to całkowitych zmian w polskiej piłce ręcznej. - Tu na nic nie ma pieniędzy, bo związek nie potrafi ich załatwić. Gdy wysyłają faks z informacją, to jest to pusta kartka, żadnego logo sponsora. Gdy dostaję taki sam przekaz faksem, np. z Norwegii, to tam jedna reklama nachodzi na drugą. Ale co zrobić, skoro większość ludzi w zarządzie Związku Piłki Ręcznej w Polsce przychodzi raz w miesiącu odebrać wypłatę, a poza tym nic nie robi. Było to efektem umowy podpisanej przez ZPRP ze spółką Go&Goal, która odebrała mu wiele praw. - Ta umowa to jakaś paranoja. Mogłem załatwić dla reprezentacji 50 tys. euro dotacji od kolegi, który chciał ją sponsorować. Okazało się, że z tej kwoty trzeba oddać firmie Go&Goal 27 proc.! Kolega nie mógł zrozumieć, jak to jest możliwe, że pieniądze za załatwienie sponsora dostaję nie ja, a ktoś inny - irytował się Wenta. Zaledwie po miesiącu z funkcji zrezygnował ówczesny prezes związku, po kolejnych kilku tygodniach były już nowe władze, z obecnym prezesem PKOl Andrzejem Kraśnickim stojącym na czele ZPRP. Wszystko ruszyło do przodu - gdy rok później kadra znów przyjechała do Poznania, nie wyglądała jak "klauni" czy "banda przebierańców". Był już firmowy sprzęt, odżywki i witaminy, była coraz lepsza gra. A trzy miesiące później przyszedł największy sukces polskiej piłki ręcznej w XXI wieku, czyli wicemistrzostwo świata. Dziś wydaje się ono nierealne, ale przecież na chłopców Wenty też nikt nie stawiał.