Bardzo dobry rok za panią i reprezentacją piłkarek ręcznych. Jakie zatem postanowienia na rok 2014? Alina Wojtas: - Na pewno zbierze się tego długa lista. Zresztą co roku ją tworzę. Znajdują się na niej banalne rzeczy, jak np. jeść mniej słodyczy, ale także takie bardziej poważne - zdobyć mistrzostwo Polski. Na szczęście żadnych poważnych nałogów nie mam, więc i moje postanowienia nie są jakieś strasznie poważne. Obecna lista na razie jeszcze się tworzy. Przydało się parę dni wolnego? - Oj tak. Ostatni miesiąc to były wyłącznie treningi, analizowanie, oglądanie wideo. Każda z nas potrzebowała chwili, by się zresetować. Zostawić piłkę ręczną z boku. Już trochę czasu minęło od mistrzostw świata. Jak pani je ocenia z perspektywy czasu? Czwarte miejsce to sukces czy jednak pozostał niedosyt? - Niedosyt jest. Gdybyśmy może od samego początku spotkania o trzecie miejsce z Danią były bez szans i to my schodziłybyśmy na przerwę przegrywając, to pewnie po zajęciu czwartej lokaty wybuchłaby euforia, ale tak nie było. Zdaję sobie sprawę z tego, że to jest wielki sukces, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia i gdzieś w nas została świadomość, że tak mało brakowało. Czego pani nauczyła się w tym turnieju? - Wszystkie zdałyśmy sobie sprawę z tego, że musimy jeszcze więcej pracować, ale jednocześnie widzimy nareszcie, że te wszystkie treningi, wylany pot, godziny na sali - nie idą na marne. Będziemy robić wszystko, by już w kwalifikacjach do mistrzostw Europy pokazać, że stać nas na jeszcze więcej. Mamy teraz jeszcze większą motywację. Nie stoimy przecież w miejscu, a idziemy ciągle do przodu. Co sprawiło, że nagle pojawił się sukces? - Uważam, że wielkie znaczenie odgrywa atmosfera w naszym zespole. Nie ma liderki. Doskonale się uzupełniamy na boisku. Nie ma jednej osoby, która ciągnie cały mecz, tylko jest siedem na boisku i siedem na ławce. Drużyna - to nasza siła. Jak to jest między wami kobietami? Dochodzi czasami do spięć? - Może faktycznie były takie momenty, ale ja ich teraz nie pamiętam. Jednak na pewno nie było czegoś takiego, że przychodziłam na trening i patrzyłam na dziewczyny z myślą: "znowu ty". To pewnie wynika także z tego, że odniosłyśmy wspólny sukces. Każdy wygrany mecz, także ten towarzyski nas do siebie zbliżał. Zatargi odeszły gdzieś w dal. Przecież poza boiskiem nie wszystkie musimy się lubić. To właśnie parkiet nas łączy i jednoczy. Czy szkoleniowiec Duńczyk to ułatwienie czy utrudnienie? - Nie ma większych problemów. Trener Kim Rasmussen bardzo dobrze mówi po angielsku, czasami go rozumiemy, ale zdarza się, że i nie wiemy o co chodzi. Może to i lepiej? Mówi też po polsku: "dziewczyny" i potrafi liczyć do czterech. On na pewno ma całkowicie nową myśl szkoleniową i widać, że jest w końcu jakieś ożywienie w naszej dyscyplinie. Z każdego zgrupowania wynoszę coś dla siebie i coś, co mogę przynieść do klubu. Dla mnie to bardzo pozytywna postać i cieszę się, że mam możliwość współpracy z tym trenerem. To wymagający selekcjoner? - Przede wszystkim doskonale zna kobiety i wie, jak z nimi postępować. Jest bardzo zdecydowanym, ostrym trenerem, ale wie też, kiedy można popuścić i dać trochę luzu. Rozmawiała Marta Pietrewicz