Po wcześniejszych niedzielnych zwycięstwach Islandii (30:21 z Argentyną) oraz Egiptu (31:24 z Republiką Zielonego Przylądka) Chorwaci przed ostatnim spotkaniem w Arenie Zagrzeb wiedzieli, że tylko zwycięstwo da im awans do ćwierćfinału mistrzostw świata. Jeszcze w piątek byli w kiepskiej sytuacji, ciągnęła się za nimi porażka z pierwszej fazy turnieju z Egiptem. Tyle że przeciwko Islandii zagrali znakomicie, wygrali 32:26. W małej tabelce dla trzech drużyn wskoczyli na pierwsze miejsce. I mogli liczyć, że o półfinał zagrają nie z wielką Francją, ale z Węgrami. Warunek był jeden - musieli pokonać Słowenię. A na jakąkolwiek taryfę ulgową nie mieli co liczyć. Miłości między słoweńskimi i chorwackimi piłkarzami ręcznymi bowiem nie ma. Widać to było po zakończeniu pierwszej połowy, gdy nagle wszyscy zbiegli się w jednym miejscu, wystarczyła jedna iskra. Polacy, uważajcie! Prawie pół setki bramek, rewelacja mundialu już pewna swego Chorwacja - Słowenia w mistrzostwach świata w piłce ręcznej. Kapitalny start drużyny, która nie miała już szans na awans To spotkanie od początku nie toczyło się po myśli Chorwatów, jakby sparaliżowała ich stawka. Pudłowali raz za razem, bramkarz Industrii Kielce Klemen Ferlin rozgrzał się już na starcie. A pomógł mu jeszcze Filip Glavaš, który trafił go ze skrzydła prosto w twarz. Chorwat wyleciał z boiska, a po stronie jego drużyny wciąż było zero. I to zero zmieniło się na jeden, gdy Glavaš rzucił do pustej bramki pod koniec ósmej minuty. Przy wyniku 0:5. W ekipie Słowenii szalał bowiem Tilen Kodrin, rzucał bezbłędnie. Zupełnie inaczej niż supersnajper rywali Ivan Martinović. Taka sytuacja, że Chorwacja przed swoimi kibicami pudłuje na potęgę, nie mogła trwać wiecznie. Dużo dało tej drużynie wejście na boisko bramkarza Ivana Pešicia. Straty zaczęły maleć, choć Słoweńcy jeszcze raz odskoczyli na pięć trafień (12:7). A później stracili trzy gole z rzędu, Chorwacja ruszyła po swoje. I jeszcze przed przerwą zdołała wyrównać, choć - pamiętajmy - remis nie dawał jej prawa gry w ćwierćfinale. Dominik Kuzmanović - narodowy bohater Chorwacji. Koncert przeciwko Islandii, świetna gra w końcówce meczu ze Słowenią To przeciąganie liny trwało jeszcze na początku drugiej połowy: Słowenia trafiała, Chorwacja wyrównywała. Albo: nieudana akcja za nieudaną akcję. Hala w Zagrzebiu gotowała się, miejscowi kibice czekali na to pierwsze prowadzenie, które mogłoby być dla nich jakimś kolejnym przełomem. I to nastąpiło, w 40. minucie, w osłabieniu, trafił na 20:19 Marin Šipić. A Słoweńcy zaraz wyrównali - i to po wrzutce do Blaža Janca. Gdy zaczynał się ostatni kwadrans, wciąż był remis. A później Chorwaci w końcu nieznacznie odskoczyli, główna w tym była zasługa bramkarza Dominika Kuzmanovicia, wielkiego bohatera piątkowego starcia z Islandią. Dwie znakomitego interwencje - zrobiło się 24:22 dla Chorwacji, a jeszcze mieli kolejną okazję! Cios na 25:22 zadał jednak rozgrywający Industrii Kielce Igor Karačić, a do tego z boiska wyleciał jeszcze Blaž Blagotinšek. To już było za wiele dla Słoweńców, którzy zupełnie pogubili się w ofensywie. No i Kuzmanović sprawiał, że akcje kierowane do skrzydłowych przestały być skuteczne. Chorwacja wygrała ten mecz 29:26, w nagrodę zagra we wtorek z Węgrami. Stawką będzie najlepsza czwórka mistrzostw świata.