Polska i Rumunia nie miały już szans na awans do ćwierćfinału, Biało-Czerwone straciły je w sobotę, przegrywając z Danią, rywalki jeszcze dwa dni wcześniej. Rywalizacja w Herning toczyła się o trzecie i czwarte miejsce w grupie, obu tych drużyn nie mogła już wyprzedzić Japonia. A to pozycja stanowiąca tylko marne pocieszenie po niezbyt udanym turnieju. Dla jednych i drugich celem podstawowym był awans do turnieju przedolimpijskiego. W przypadku wygranej Polska zakończyłaby całe mistrzostwa świata na 12. pozycji, Rumunia mogła być nawet 11. - potrzebne jej było czterobramkowe zwycięstwo (lub trzybramkowe powyżej wyniku 27:24). Co się stało z liderką polskiej reprezentacji? Tak bardzo chciała się pokazać Niewykluczone, że Polki walczyły w tym meczu o posadę swojego trenera Arne Senstada. Norweg nie zrealizował celu, ale gdyby zajął miejsca w przedziale 10-12, mógłby, takie były głosy osób związanych z kadra, jeszcze się uratować. Ważny jest też styl gry drużyny, ten odbiega jednak od ideału. Nie inaczej było dziś w meczu z Rumunkami. Senstad od początku imprezy zdecydowanie stawiał na trzy rozgrywające: Monikę Kobylińską, Aleksandrę Rosiak i Karolinę Kochaniak-Sala. Każdej z nich świetnie wyszło jedno spotkanie, dziś można było liczyć na coś więcej. Zwłaszcza na postawę Kobylińskiej, grającej w lidze rumuńskiej. Kapitan reprezentacji starała się, ale to nie był jej dzień. W pierwszej połowie była świetnie powstrzymywana, rywalki reagowały na jej próby zejścia do środka, dwa razy "złapały" zawodniczkę CSM Bukareszt na faulu ofensywnym. Zero po stronie zdobyczy - to się rzadko zdarza Kobylińskiej, a tak było po pierwszej połowie. W ostatnich minutach przed przerwą zastąpiła ją w końcu Paulina Masna i zdobyła swoją pierwszą bramkę w turnieju. Wielkie problemy Polek od pierwszej minuty. Ratowała nas bramkarka Problemy miała też Kochaniak-Sala, już w pierwszej akcji meczu minęła defensywę Rumunii, po czym rzuciła w twarz Dacianę Hosu. Nie było bramki, były za to dwa palce w górze u algierskiego arbitra, oznaczające karę dla Polki. Po 18. minutach rozgrywająca Zagłębia Lubin miała jedną udaną próbę na pięć. Skuteczna za to był skrzydłowa Dagmara Nocuń, to jej bramki pozwolił odrobić trzy bramki straty i doprowadzić do remisu 5:5. Polki nie poszły jednak za ciosem, nie były w stanie grać szybko, a takie jednostajne tempo sprzyjało Rumunkom, które agresywnie broniły. W 13. minucie Senstad poprosił o przerwę, choć jego zespół przegrywał tylko 6:7. Apelował jednak o to, by zawodniczki nie zaczynały akcji od kozła, by grały dłużej po obwodzie, spróbowały przyspieszyć grę. Apele pozostały jednak bez reakcji - przez pięć Biało-Czerwone były bezradne w ataku, niemoc przerwała dopiero Emilia Galińska. Rumunia stale prowadziła, przeważnie dwoma albo trzema bramkami. Nasz zespół ratowała Adrianna Płaczek, która pierwszą interwencję zaliczyła dopiero w 15. minucie, ale do końca pierwszej połowy uzbierała ich aż siedem. Co najmniej cztery były w sytuacjach sam na sam, dwukrotnie zatrzymała z koła potężną Crinę Pinteę. Tyle że Polki nie odrabiały strat, fatalnie pudłowały, w jednej akcji Kobylińska, a poniżej Sylwia Matuszczyk nie potrafiły pokonać Hosu. Schodziły do szatni przy wyniku 10:13, nie było zbyt wielu optymistycznych akcentów. Droga przez mękę reprezentacji Polski, pięć bramek straty. A później coś drgnęło Jeśli ktoś liczył, że Polki szybko odwrócą losy tego meczu, srodze się zawiódł. Starała się Kochaniak-Sala, często decydowała się już na solowe akcje. Brakowało jej jednak wsparcia wśród innych zawodniczek, zwłaszcza Kobylińskiej. Mniej skutecznych interwencji miała też Płaczek, Rumunki po kilku minutach odskoczyły na pięć bramek. Już nie tylko Eliza Buceschi karciła naszą defensywę nieszablonowymi akcjami, dołączyła do niej jeszcze Cristina Laslo (cztery gole między 35. a 40. minutą). Senstad po raz drugi więc poprosił o przerwę, a po niej coś w końcu drgnęło. Polki przez chwilę zaczęły lepiej bronić, to wystarczyło do odrobienia połowy strat. Nadal jednak obie drużyny dzieliły dwie albo trzy bramki, wśród Rumunek niesamowita była Buceschi, w polskiej ekipie rzuty karne perfekcyjnie wykonywała Magda Balsam. Dopiero w 53. minucie, po trafieniu tej skrzydłowej, ale z gry, Biało-Czerwone złapały bezpośredni kontakt, było 24:25. A już za chwilę do pustej bramki rzuciła Mariola Wiertelak - na remis. Końcowe minuty i wielkie emocje Sytuacja wyglądała coraz lepiej, bo już nawet Buceschi w końcu została zatrzymana przez Barbarę Zimę - a miała już do tego momentu w dorobku 11 trafień. Dodatkowo nogę skręciła Laslo, a widać już było, że Rumunki są coraz bardziej zmęczone. Ich trener Florentin Pera wziął czas w 55. minucie, chciał ratować sytuację. Ale za chwilę Zima odbiła piłkę po rzucie z szóstego metra Pintei, była druga szansa na objęcie prowadzenia w meczu. Senstad zaryzykował, zdjął bramkarkę, wstawił drugą obrotową, a jego podopieczne... zepsuły trzy kolejne akcje! Znów sytuacja zrobiła się trudna. A była szansa na remis w 59. minucie. Balsam biegła sam na sam z bramkarką, nikt jej nie gonił. Chciała lobować Rumunkę, trafiła w poprzeczkę. Za to Daria Bucur po chwili rozstrzygnęła mecz. I być może sprawiła, że w reprezentacji Polski dojdzie wkrótce do zmiany trenera. Skończyło się na 26:27, co oznacza, że Polki zajęły w mistrzostwach świata 16. miejsce. Nie zrealizowały nawet planu minimum na ten turniej. Polska - Rumunia 26:27 (10:13) Polska: Płaczek 7/28 (25 proc.), Zima (5/10 - 50 proc.) - Galińska 1, Kobylińska 1, Balsam 8, Wiertelak 2, Matuszczyk 1, Górna, Tomczyk, Rosiak 3, Urbańska 1, Michalak, Kochaniak-Sala 5, Uścinowicz, Masna 1, Nocuń 3. Kary: 6 minut. Rzuty karne: 5/5. Rumunia: Hosu (8/28 - 29 proc.), Ciucă 1/5 - (20 proc.) - Dincă, Buceschi 11, Laslo 5, Bazaliu 1, Bucur 3, Dindiligan 2, Badea, Ostase, Lixăndroiu, Seraficeanu, Balog, Popa 1, Gogîrlă, Pintea 4. Kary: 8 minut. Rzuty karne: 5/5.