Norwegia i Francja wygrały do tej pory wszystko, współgospodynie mistrzostw świata imponowały od pierwszej kolejki. Najniżej swoje rywalki pokonały różnicą dziesięciu bramek, to było pięć kolejnych pokazów wielkiej siły. Francja zaś rozkręcała się powoli, pierwszy mecz z trudem "przepchnęła" jedną bramką na swoją korzyść, a grała tylko z Angolą. Z meczu na mecz było jednak coraz lepiej, a to drużyna turniejowa. Udowodniła to w igrzyskach w Tokio, chce udowodnić też i teraz w Skandynawii. Sześć lat temu w finale mistrzostw świata Francja po raz ostatni pokonała Norwegię, mówimy tu o wielkich imprezach. Miała jakby kompleks tej drużyny, a przecież tamten złoty medal wciąż pamiętają trzy wielkie gwiazdy: Estelle Nze Minko, Laura Flippes i Grâce Zaadi. A później był przegrany z Norwegią finał mistrzostw Europy w 2020 roku, finał mistrzostw świata w 2021 roku i półfinał mistrzostw Europy rok temu. W Tokio udało się uniknąć "norweskiego potwora", zatrzymały go w półfinale Rosjanki, które później Francja ograła w meczu o złoto. Dziś nadszedł czas rewanżu - na norweskiej ziemi, w wypełnionej hali Spektrum. Bramkarka trafiona w twarz, polała się krew. Francja zaczęła odzyskiwać równowagę Norweżki zaczęły fenomenalnie, jakby chciały od razu pokazać rywalkom, że na ich terenie, w Trondheim, nie mają co myśleć o sukcesie. Stawką tego meczu było uniknięcie Holandii w ćwierćfinale, ten przywilej miał przypaść zwycięzcy tego spotkania. Ale też w ewentualnym półfinale - prawdopodobnie Dunek. Mimo wpadki z Japonią, zespół ten wciąż jest niesamowicie groźny, a jeśli w poniedziałek pokona Niemcy, wygra grupę trzecią. Nie było to więc towarzyska potyczka, na parkiecie nikt nie odpuszczał. Szybko zrobiło się więc - w 3. minucie - 3:0 dla Norwegii, Francja zmarnowała pięć pierwszych akcji, znakomita Nze Minko w kontrze rzuciła w poprzeczkę. Dopiero w 6. minucie Laura Flippes zdołała pokonać niesamowitą w początkowej fazie spotkania Silje Solberg-Østhassel. "Trójkolorowe" szybko dostosowały się jednak do warunków podyktowanych przez rywalki, zaczęły bardzo agresywnie bronić. No i - przypadkowo - wyeliminowały z gry na długi czas Solberg-Østhassel. Znakomita bramkarka została w 16. minucie trafiona w twarz z bliskiej odległości przez Orlane Kanor, ale to mistrzynie świata musiały grać w osłabieniu. Rozgrywająca z Francji była bowiem faulowana przy tym rzucie, a z nosa Norweżki poleciała krew. Zastąpiła ją w bramce 43-letnia Katrine Lunde, legenda tego sportu, która dostosowała się poziomem do koleżanki. Niemniej Pauletta Foppa wyrównała chwilę później na 7:7, a Kanor wyprowadziła Francję na prowadzenie. I to Francja miała w końcówce pierwszej połowy nieznaczną przewagę, prowadziła 11:9, do tego w bramce świetną interwencję zaliczyła akurat wtedy Laura Glauser. Po 30 minutach był zaś remis - 12:12. Kapitalne widowisko, co chwilę zwrot akcji. Decydowały detale w pojedynczych akcjach Starcie w Trondheim stało na najwyższym poziomie, żadna ze stron ani myślała ustąpić. Co tu zresztą dużo mówić, Francja przez 19 minut nie popełniła żadnego błędu technicznego. Szala zaczęła się przechylać na jej stronę, przy 16:14 Nora Mørk z rzutu karnego nie trafiła w bramkę, a za chwilę Nze Minko podwyższyła na 17:14. I do tego sekundy wcześniej "wysłała" jedną z rywalek na ławkę kar. Rozgrywająca Győri ETO grała w tamtym czasie kapitalnie, widziała każdą dziurę w defensywie Norwegii. Co nie zmienia faktu, że już pięć minut później był... remis 19:19, teraz to Solberg-Østhassel obroniła karnego Tamary Horacek. I tak już działo się do końca - jedna bramka w którąś stronę, za chwilę remis, przewaga, remis. Kapitalnie dogrywała piłki do koleżanek Mørk, ale Francuzki odpowiadały. 55. minuta - 21:21, 57. - 22:22. Na 3 minuty przed końcem kontrowersyjną decyzję podjęli sędziowie - trzeci raz ukarali Flippes, choć takich starć było w tym meczu wiele. Reprezentantka Francji zobaczyła więc czerwoną kartkę, a Henny Reistad dała Norwegii prowadzenie 23:22. Wyrównała jednak Chloé Valentini, w bardzo trudnej sytuacji ze skrzydła. Francja remisowała, ale żeby wygrać grupę, musiała i ten mecz wygrać. I co się stało? Grając w osłabieniu "Trójkolorowe" złapały na faul ofensywny Reistad. Siły się wyrównały, było 23:23, na minutę przed końcem ich trener Olivier Krumbholz poprosił o przerwę. Finałowa minuta dla Francji, najpierw rzut, później obrona. Radość jak ze zdobycia medalu Francja musiała bowiem trafić, a później - obronić akcję. I Nze Minko kapitalnie się odnalazła na lewym rozegraniu, przedarła się przez defensywę, rzucił w bliższy róg, obok Solberg-Østhassel. Teraz Norwegia musiała rzucić, jej trener Thorir Hergeirsson poprosił o przerwę. Akcja nie wyszła tak, jak została zaplanowana, Reistad nie zdecydowała się na rzut. Ale kończąca z prawego skrzydła Stine Skogrand miała i tak dobrą pozycję, tyle że przegrała to kluczowe starcie z Glauser. Francuzki cieszyły się tak, jakby zdobyły właśnie mistrzostwo świata. I co ciekawe, dokonała tego przy fantastycznej skuteczności obu bramkarek rywalek: Solberg-Østhassel odbiła 7 piłek z 16 (44 procent), a Lunde - 10 z 25 (40 proc.). Glauser miała łącznie 10 obron (na 32 rzuty), ale też tę najważniejszą, w ostatniej akcji. Norwegia zajęła więc drugie miejsce w grupie drugiej, w ćwierćfinale wpada na Holandię. A jeśli w poniedziałek Dania wygra z Niemcami, to jeszcze wskoczy do tej właśnie połówki drabinki. Pytanie - czy warto?