Polska rozgromiła w czwartek w Herning Iran aż 35:15 - ani przez moment zwycięstwo podopiecznych Arne Senstada nie było zagrożone. Takiego scenariusza wszyscy kibice szczypiorniaka się jednak spodziewali - rywalki nigdy na boisku nie wygrały mecz w turnieju finałowym mistrzostw świata, poziomem zdecydowanie odstają od reszty stawki w grupie F. Także dla Niemek czy Japonek starcie z nimi będzie mocniejszym treningiem i także dla nich nie będzie miało większego znaczenia. Do drugiej rundy grupowej awansują bowiem po trzy najlepsze zespoły, ale zabiorą ze sobą tylko wyniki bezpośrednich starć ze sobą. Te z Iranem przestaną się więc liczyć. Podobnie zresztą jest w grupie E, z którą "polska grupa" się połączyć. Tam grają jedne z faworytek do tytułu, Dunki, ale także niezłe europejskie drużyny (Rumunia i Serbia) oraz słabiutkie Chile. Do ćwierćfinału, z tego sześciozespołowego grona, awansują tylko dwie najlepsze ekipy. To właśnie cel Polek - miejsce wśród ośmiu najlepszych drużyn świata powinno zapewnić prawo gry o igrzyska olimpijskie w Paryżu. Wysoko? Było już wyżej, 10 lat temu. Wtedy Polki zaliczyły piękny turniej Wygrana, jaką Polki odniosły nad Irankami, nie jest najwyższą w historii naszych startów w mistrzostwach świata. Niemal dokładnie 10 lat temu, 7 grudnia 2013 roku, Biało-Czerwone pod wodzą Kima Sarmussena, rozbiły w serbskim Zrenjaninie Paragwaj aż 40:6 (19:4). Rywalki pierwszą bramkę zdobyły przy stanie 0:10, nie miały żadnych szans. - Wynik w tym meczu był sprawą drugorzędną - mówiła wówczas obrotowa Patrycja Kulwińska. Dwa dni później Biało-Czerwone przegrały znacznie ważniejszy mecz z Hiszpanią, ale wtedy - z sześciozespołowych grup, po cztery najlepsze ekipy kwalifikowały się od razu do 1/8 finału. Polki zaś, choć w grupie jakoś specjalnie nie błyszczały, sprawiły w fazie pucharowej dwie duże niespodzianki, ograły Rumunię i Francję, zameldowały się w strefie medalowej. Z obecnych kadrowiczek żadna w tamtym spotkaniu nie grała, choć Karolina Kudłacz-Gloc wciąż błyszczy w Lidze Mistrzyń w barwach Bietigheim, Kinga Grzyb gra tam w ekipie mistrza Polski Zagłębia Lubin, zaś Kinga Byzdra (dziś Achruk) sama na początku roku zrezygnowała z gry w kadrze. Dziś sytuacja jest o tyle inna, że faza pucharowa zaczyna się później, jest o rundę krótsza, ale wcześniej wszystkie zespoły czekają znacznie ważniejsze spotkania w drugim etapie. A do ćwierćfinału dostać się będzie bardzo trudno. Sylwia Matuszczyk: Piłka krąży w mgnieniu oka. I Japonki tak samo krążą Dlatego tak istotne jest spotkanie z Japonią, które w Herning zacznie się o godz. 20.30. Ewentualna strata punktów może drogo kosztować na dalszym etapie i Polki zdają sobie z tego sprawę. Rywalki zaś błysnęły, świetnie grały już przed mundialem, wygrały mocno obsadzony turniej w Santander. A w Danii straciły remis w meczu z Niemkami na dwie sekundy przed końcem. Nic więc dziwnego, że Polki szczególnie dokładnie przygotowywały się na starcie z wicemistrzyniami Azji. W piątek miały dwie analizy wideo i trening ustawiony pod grę Japonek. - To zespół bardzo dynamiczny, bardzo szybko zmieniający kierunki, walczący do końca. Ale ma też słabsze strony - mówi asystent Senstada w reprezentacji Adrian Struzik. - Musimy zniwelować to, co one potrafią grać najlepiej, podwajać w obronie, by nie mogły zdobywać przewagi w sytuacjach jedna na jedną - dodaje. A obrotowa Sylwia Matuszczyk dodaje: - Są szybkie, musimy uważać na kontrataki, ale też powrót do obrony nie jest ich najmocniejszą stroną. To egzotyczny handball dla nas, inny niż w Europie, więc trudny. Piłka krąży w mgnieniu oka. I Japonki tak samo krążą - mówi.