Monika Kobylińska debiutowała w reprezentacji Polski tuż po swoich 20. urodzinach, pod koniec maja 2015 roku. Niedługo później, w grudniu, była bohaterką znakomitego spotkania z Rosją, w ćwierćfinale mundialu. W tej samej hali w Herning, w której teraz Biało-Czerwone podążają za swoimi marzeniami. Wtedy Rosjanki były na topie, wygrały sześć spotkań z rzędu, ograły Rumunię, Hiszpanię czy Norwegię. A jednak w walce o strefę medalową uległy Polkom 20:21, młodziutka Kobylińska rzuciła aż sześć bramek, w tym tę ostatnią. W poniedziałek w Herning przypadł jej akurat setny oficjalny mecz w reprezentacji Polski. Znów w Jyske Bank Boxen mogła świętować. Mogła, gdyby losy meczu z Niemkami ułożyły się zupełnie inaczej. Monika Kobylińska znalazła jeden plus. Polki wciąż mogą wiele osiągnąć Polska nie miała bowiem nic do powiedzenia. Do stanu 4:4 obie reprezentacje szły łeb w łeb, bo Niemkom odgryzała się Karolina Kochaniak-Sala. Kobylińska nie była w stanie nic zrobić, rywalki wysoko ją atakowały, nie pozwalały się napędzić. No i znakomicie skakały do bloku, rozbijały nasze zawodniczki fizycznie. Jeszcze do 15. minuty Biało-Czerwone mogły liczyć na wyrównaną walkę, później zostały stłamszone. - Nic nie funkcjonowało, ani w obronie, ani w ataku. Plusem jest to, że to trzeci mecz, a nie ostatni. Dużo jeszcze przed nami, musimy jak najszybciej przeanalizować to spotkanie i zostawić je z tyłu - mówiła po spotkaniu w Viaplay Monika Kobylińska. I takie zdania padły też na środku hali, gdy zawodniczki zebrały się tam już po spotkaniu. - Każda z nas jest zawiedziona, bo byłyśmy zmotywowane, wszystkie chciałyśmy. I podsumowuje: - Trener zmieniał taktykę i osoby, ale dzisiaj ciężko było kogoś dobrze wymienić. Nie było takiej, która miała lepszy dzień niż reszta - mówiła smutno. Polska nie miała w poniedziałek swoich bohaterek. Po przerwie nieźle broniły bramkarki Takie lepsze momenty w drugiej połowie miały obie bramkarki: Adrianna Płaczek i Barbara Zima. W pierwszej połowie zapisano im zaledwie jedną skuteczną interwencję, w drugiej - już 11. Nieźle w pierwszych minutach radziła sobie też Karolina Kochaniak-Sala, której występ stał pod ogromnym znakiem zapytania. W sobotę skręciła staw skokowy, fizjoterapeuci starali się postawić rozgrywającą Zagłębia Lubin na nogi. I to im się udało. A 28-letnia szczypiornistka w pierwszych sześciu minutach zanotowała dwie asysty i zdobyła dwie bramki. Później była już tak samo bezradna jak koleżanki: do końca spotkania oddała jeszcze jeden niecelny rzut, zaliczyła cztery straty i dostała karę dwóch minut. - Nie szło w obronie, nie szło w ataku, sama nie wiem, co tu powiedzieć. Bo nic nie szło - komentowała smutna przed kamerą telewizji. - To był nasz najgorszy mecz i mam nadzieję, że czegoś takiego już nie powtórzymy. Będzie tylko lepiej - stwierdziła. W czwartek Polki zagrają kolejny mecz w Herning - ich rywalkami będą prawdopodobnie Serbki.