Każdy reprezentantka Polski wiedziała, że mecz z Niemkami będzie jednym z dwóch najważniejszych w kontekście awansu do ćwierćfinału mistrzostw świata. Dawał pierwsze miejsce w grupie, ale przede wszystkim ten wynik przechodził do zasadniczej części mundialu. I pozwalał uzyskać sporą przewagę nad wielkim rywalem. Z Niemkami zaś Biało-Czerwone toczyły w ostatniej dekadzie niemal same zacięte spotkania, choć niemal zawsze to rywalki były górą. W mistrzostwach Europy trzy lata temu padł jednak remis, rok temu w Podgoricy nieznacznie lepsze były Niemki (25:23), choć to nasze zawodniczki prowadziły na 10 minut przed końcem dwoma trafieniami. Walka o grę Karoliny Kochaniak-Sala. Fizjoterapeuci spisali się na medal W polskim obozie od sobotniego wieczora było embargo na informacje, co się dzieje ze zdrowiem Aleksandry Rosiak i Karoliny Kochaniak-Sala. To dwie podstawowe rozgrywające, bez nich Biało-Czerwonym byłoby bardzo ciężko. Zwłaszcza, że można się było spodziewać agresywnej postawy Niemek przeciwko Monice Kobylińskiej, która zagrała fantastyczne spotkanie przeciwko Japonii. I ktoś ją musiał odciążyć. Rosiak w sobotę wróciła do gry, ale pytanie brzmiało, czy już po zejściu adrenaliny poszkodowany staw skokowy nie będzie sprawiał problemów. Nic złego się jednak nie stało. Uraz Karoliny Kochaniak był jednak poważniejszy, fizjoterapeuta polskiej kadry Michał Bartkowiak zapewniał: "Powalczymy". I ta walka się udała, a trener Arne Senstad mówił, że ma najlepszy zespół i najlepszych fizjotarepeutów na świecie. Zacięty początek i duża szansa Polek na prowadzenie. A później stało się coś dziwnego Jak ważną postacią w kadrze jest Kochaniak-Sala, pokazały już pierwsze minuty. Kobylińskiej Niemki nie zostawiały ani centymetra wolnego miejsca, ciężar gry w drugiej linii musiał spaść na dwie pozostałe rozgrywające. Zawodniczka Zagłębia Lubin zdobyła pierwszą bramkę dla Polek, później zaliczyła asystę, dodała kolejną bramkę i jeszcze jedną asystę. W 6. minucie był remis 4:4, we wszystkich bramkach Biało-Czerwonych Kochaniak-Sala miała udział. I wtedy Niemki popełniły pierwszy błąd w ataku, później miały drugą nieudaną akcję z rzędu. Podopieczne Senstada mogły objąć prowadzenie, ale też zaczęły grać nerwowo. Jakby przegrywały z presją, którą same na siebie narzuciły. Mnożyły się błędy, po kolejnym przechwycie Aliny Grijseels i bramce Xeni Smits było już 8:4 dla rywalek. Sensatd poprosił o przerwę, która na krótką metę trochę pomogła. Biało-Czerwone zdobyły trzy bramki z rzędu, dawała efekt gra na dwie obrotowe. Ale nie poszły za ciosem. Katasrofa w drugim kwadransie. Polki biły w niemiecki mur, różnica klasy na parkiecie Trzeba też jednak oddać rywalkom, że świetnie przygotowały się do tego spotkania. Uważnie pilnowały Kobylińskiej, nie dawały jej się rozpędzić. Pilnowały przy tym obrotowej, a nieco odpuszczały prawe skrzydło. Jakby wiedziały, że Magda Balsam i Adrianna Górna będą raz za razem pudłować. Nasza defensywa też szwankowała, było w niej sporo dziur, Niemki szukały w niej Kobylińskiej, której nie pomagały koleżanki. Największy problem pojawił się, gdy przy wyniku 7:11 karę - tuż po sobie - dostały Grijseels i Antje Döll. Polki miały 110 sekund, by w podwójnej przewadze odrobić straty. A tymczasem popełniły trzy katastrofalne błędy w ataku i kolejne dwa w defensywie. Bo tylko tak można nazwać fakt, że dwukrotnie pozycje rzutowe na szóstym metrze znajdowała Smits. Zrobiło się 8:13, w 30. minucie - nawet 9:19. To już był koszmar - sytuacja, z której bardzo ciężko jest się podnieść. Widział to też pewnie Senstad, jego roszady kadrowe niewiele wnosiły, Aleksandra Tomczyk i Aleksandra Zimny były tak samo bezradne. Za dużo czytelnej gry na środku, to nie mogło zaskoczyć rywalek, które znalazły się na fali. Aż dziwne, ze norweski selekcjoner w okolicach 23. czy 24. minuty nie poprosił o drugą przerwę. To był jego obowiązek, wtedy ostatecznie decydowały się losy spotkania. Dopiero na kilkanaście sekund przed końcem niemoc przełamała Kobylińska, zdobyła swoją pierwszą bramkę z gry, a przy okazji wyrzuciła na dwie minuty Döll. Skończyło się więc na 10:19, ale jak tu liczyć na korzystny wynik, gdy bramkarki odbijają jeden z 20 rzutów przeciwniczek? Miała być reakcja po przerwie, był zaś dalszy ciąg wielkiego lania. Biało-Czerwone rozbite Senstad musiał pobudzić swój zespół w szatni, poprawić morale, bo widać już było pod koniec pierwszej połowy zniechęcenia u Polek. Dziewięć lat temu w mistrzostwach Europy polscy piłkarze ręczni przegrywali ze Szwecją po pierwszej połowie 9:20, a jednak zremisowali go 29:29. Nie takie cuda już się w piłce ręcznej zdarzały. Tyle że Arne Senstad to jednak nie Bogdan Wenta. Polki zaczęły nieźle, Balsam z karnego zdobyła pierwszą bramkę po przerwie, ale później wróciły grzechy z pierwszej części. Niemki ani myślały odpuścić w defensywie, wychodziły wysoko do rozgrywających, szarpały się w każdej sytuacji. W 36. minucie wygrywały 26:11 - jakby ich rywalem był Iran, a nie Polska. Senstad poprosił o drugą przerwę, tłumaczył zawodniczkom podstawy gry. Dość spokojnie, tu nerwy nic by już nie zmieniły. Polki nie wierzyły już w sukces, były całkowicie bezradne. Na kolejne trafienie czekały 10 minut, ze skrzydła Katharinę Filter pokonała w końcu Daria Michalak. Polska przegrała całe spotkanie 17:33, ten wstydliwy wynik zabierze ze sobą do rundy zasadniczej turnieju. W czwartek drużyna Senastada prawdopodobnie zmierzy się z Serbią. Polska - Niemcy 17:33 (10:19) Polska: Płaczek (9/30 - 30 proc.), Zima (3/12 - 25 proc.) - Zimny, Galińska 1, Kobylińska 3, Balsam 2, Wiertelak 1, Matuszczyk 2, Górna, Tomczyk 1, Rosiak 1, Urbańska 2, Michalak 2, Kochaniak-Sala 2, Uścinowicz, Nocuń. Kary: 8 minut. Rzuty karne: 3/3. Niemcy: Filter (8/20 - 40 proc.), Wachter (3/8 - 38 proc.) - Berger 3, Grijseels 7, Schmelzer 1, Antl 1, Thomaier 1, Smits 5, Bölk 2, Weigel, Lott 2, Döll 5, Behrend, Leuchter 2, Behnke 3, Stockschläder 1. Kary: 10 minut. Rzuty karne: 4/5. W drugim meczu tej grupy Japonia rozbiła Iran 42:10 (20:3). Końcowa tabela grupy F: 1. Niemcy 6 pkt - 109:692. Polska 4 pkt - 84:783. Japonia 2 pkt - 102:73------4. Iran 0 pkt - 47:122