- Mamy najlepszy zespół na świecie i najlepszych fizjoterapeutów. Muszę to powiedzieć - stwierdził przed spotkaniem z Niemkami trener reprezentacji Polski Arne Senstad. Był wzruszony, bo jego sztabowi medycznemu udało się doprowadzić do stanu umożliwiającego grę Karoliny Kochaniak-Sala, jednej z liderek drużyny. A jak ważna jest to postać, pokazał mecz z Serbią w Herning. Wielki pech polskiej rozgrywającej, ten uraz mógł mieć fatalne skutki. Udało się wrócić Rozgrywająca Zagłębia Lubin doznała kontuzji jeszcze w pierwszej połowie spotkania z Japonią. Z boku nie wyglądało to poważnie - już po spotkaniu badania wykazały ostre skręcenie stawu skokowego. Szczęście w nieszczęściu, że obyło się bez zerwania któregoś z więzadeł, ale i tak sytuacja stała się niemal krytyczna. Do meczu z Niemkami zostały dwie doby, fizjoterapeuci: Krzysztof Demko, Michał Bartkowiak i Tomasz Kulicki mieli więc niełatwe zadanie. - Te pierwsze godziny są kluczowe, od razu podjęliśmy pracę. Na noc lokalnie położyliśmy okład farmakologiczny, w niedzielę pracowaliśmy w trzech turach. Karolina przed południem normalnie trenowała na siłowni górne partie ciała, ale mogła też jeździć na rowerze, bo on nie powoduje bólu w stawie skokowym. A później znów pracowaliśmy - wyjaśnia Bartkowiak. Wciąż nie było jasne, jak ostatecznie zareaguje na pracę manualną staw skokowy zawodniczki - czy Kochaniak-Sala będzie biegać nie tylko w poniedziałek, ale i w kolejnych meczach. Wprowadzono więc zaawansowaną fizykoterapię, ale też i specjalistyczny sprzęt, w zakresie obsługi którego specjalistą jest Demko. Praca w niedzielę i w poniedziałek sprawiła, że 28-letnia szczypiornistka Zagłębia wyszła w poniedziałek na rozgrzewkę, a po niej uznała, że spróbuje powalczyć z Niemkami. Gdy na początku ona grała bardzo dobrze, zdobyła dwie bramki i zaliczyła dwie asysty w pierwszych minutach, był jeszcze remis. A później Niemki odskoczyły i ostatecznie rozgromiły Biało-Czerwone 33:17. Cenne zwycięstwo, w sobotę będzie znacznie trudniej. Gospodarz mundialu to potęga Polska nie straciła jeszcze wtedy szansy na awans do ćwierćfinału, do drugiej fazy mundialu awansowała z dwoma zwycięstwami. Do tabeli liczyło się jednak tylko jedno, 32:30 z Japonią. Aby pozostać w grze o medale, w czwartek Biało-Czerwone musiały ograć Serbię. I choć ten sukces rodził się w ogromnych bólach, Polska wygrała ostatecznie 22:21, a Kochaniak-Sala zakończyła spotkanie z sześcioma trafieniami i trzema asystami. Punktowała zwłaszcza pod koniec pierwszej połowy, gdy nasz zespół musiał gonić rywalki. W drugiej połowie zaś mądrze kierowała grą drużyny, ale też świetnie broniła. Spędziła na parkiecie ponad 52 minuty - właśnie dzięki fizjoterapeutom, którzy codziennie muszą pracować nad poprawą stawu skokowego zawodniczki. A czy boli? - Jest OK, zostawmy to - ucięła temat po meczu. Rozgrywająca Zagłębia zdaje sobie sprawę z tego, że mecz z Serbią nie był idealny w wykonaniu polskiej drużyny. A przecież Polska po kilku minutach przegrywała już 0:4, musiała gonić. - Bardziej to my źle weszłyśmy w to spotkanie niż Serbki zagrały dobrze. Wydaje mi się, że gdybyśmy od początku grały swoją grę w ataku i tak agresywnie broniły, to nie musiałybyśmy gonić. Dobrze, że byłyśmy dalej, że to wszystko ruszyło - powiedziała Kochaniak-Sala. I zapewniła, że z takim właśnie nastawieniem polskie zawodniczki będą chciały zagrać w sobotę z Danią.