Reprezentacja Polski przystępowała do mistrzostw świata, które nasz kraj organizuje wspólnie ze Szwecją z wielkimi nadziejami, jednak zostały one szybko zweryfikowane, najpierw dość brutalnie przez Słoweńców, a potem przez Hiszpanów. Dlatego dwa ostatnie spotkania fazy zasadniczej, z Czarnogórą i Iranem, nie miały już zbyt dużego ciężaru gatunkowego, bo "Biało-Czerwoni" nie mieli już szans na awans do ćwierćfinału. Polska - Iran: Świetny początek "Biało-Czerwonych" Mimo to zawodnicy zapowiadali, że potraktują te spotkania poważnie i już z Czarnogórą udowodnili, że dotrzymali słowa, rozbijając zespół z Bałkanów 27:20. W meczu z Iranem również byli zdecydowanymi faworytami, a dość liczna publiczność w Krakowie oczekiwała przynajmniej powtórki sprzed dwóch dni. Z powodów zdrowotnych Patryk Rombel nie mógł skorzystać z naszych dwóch młodych rozgrywających Szymona Działakiewicza i Michała Olejniczaka. Poza kadrą znaleźli się również Jakub Skrzyniarz i Barłomiej Bis. Wrócił za to kapitan Piotr Chrapkowski, którego nie widzieliśmy z meczach z Hiszpanią i Czarnogórą, pojawił się także Dawid Dawydzik. Zaczęło się znakomicie, bo już po pięciu minutach prowadziliśmy 5:1, a nasza gra wyglądała naprawdę efektownie. Zagrania do skrzydeł, skąd trafiali Arkadiusz Moryto i Przemysław Krajewski, szybkie kontry czy atomowe rzuty Ariela Pietrasika sprawiły, od początku to "Biało-Czerwoni" kontrolowali poczynania na boisku. Rywale, choć popełniali sporo błędów, starali się grać agresywnie w obronie i w kolejnych minutach utrzymywali czterobramkową stratę, po kwadransie przegrywając 4:8. Pięć minut przed końcem pierwszej części gry kapitalnym rzutem przez niemal całe boisko popisał się Piotr Jędraszczyk i "Biało-Czerwoni" prowadzili 14:8. Cały czas świetnie spisywał się Mateusz Kornecki, dzięki któremu nawet błędy naszej drużyny w ofensywie nie miały większych konsekwencji. Do szatni Polacy zeszli przy wyniku 16:10, a Patryk Rombel mógł być w miarę zadowolony z tego, co oglądał na parkiecie w pierwszych 30 minutach. A już bramka w ostatnich sekundach Jana Czuwary, który złapał w powietrzu zagranie od Szymona Sićko i pokonał irańskiego bramkarza to popis handballa na najwyższym światowym poziomie. Czytaj także: "Ta kadra wciąż ma czas na sukces" MŚ 2023: Rozprężenie reprezentacji Polski Na drugą połowę nasi gracze wyszli nieco zdekoncentrowani i w wydawałoby się prostych sytuacjach nie wykorzystywaliśmy okazji do zdobycia kolejnych bramek. W 40. minucie, po szybkiej kontrze, Arkadiusz Moryto znalazł się oko w oko z irańskim bramkarzem, ale przegrał ten pojedynek w dość prosty sposób. Na szczęście dobre wejście do bramki zaliczył Adam Morawski, występujący tym razem w roli zmiennika i cały czas utrzymywaliśmy sześciobramkowe prowadzenie. Błędów było jednak zbyt dużo, bo na dziesięć minut przed końcem spotkania prowadziliśmy już tylko 23:20. Dużo pośpiechu, niecelnych rzutów i niepotrzebnych strat sprawiało, że wracał obraz "Biało-Czerwonych" z meczów ze Słowenią czy Arabią Saudyjską, wygranego, ale kosztującego kibiców nieoczekiwanie dużo nerwów. Ostatecznie udało nam się wygrać to spotkanie 26:22 i zakończyć turniej dwoma wygranymi meczami. W tym spotkaniu, jak i w całych mistrzostwach, Polacy pokazali dwie twarze. Jedna, naznaczona nerwowością i mnogością ofensywnych błędów. Druga, z twardą obroną i szybkimi atakami. Tę pierwszą oglądaliśmy jednak zbyt często, żeby odnieść upragniony sukces na tym turnieju. Momenty były, ale to wystarczy, by wygrać z Iranem czy Czarnogórą. Z lepszymi drużynami już nie. "Ta ostatnia niedziela"? Zwycięstwo reprezentacji Polski sprawia, że w grupie 1 fazy zasadniczej zajęliśmy czwartą lokatę. Prawdopodobnie będziemy koło 15. miejsca na tych mistrzostwach, co jest wynikiem zdecydowanie poniżej oczekiwań kibiców, ale i samych zawodników. Turniej organizowany w naszym kraju miał posłużyć do popularyzacji handballa nad Wisłą i odbudowy pozycji, którą miał jeszcze kilka lat temu za czasów Bogdana Wenty. Sportowo cel nie został osiągnięty, organizacyjnie również zarzutów jest sporo. Teraz przed Polakami eliminacje do mistrzostw Europy, które w 2024 roku odbędą się w Niemczech. Awans jest niemal pewny, pytanie, kto będzie trenerem Polaków pozostaje otwarte. Pozycja Patryka Rombla jest mocno niepewna, ale w najbliższych dniach wyjaśni się, czy dostanie szansę kontynuowania swojej misji czy też ZPRP postanowi poszukać kogoś innego na jego miejsce. Jego kontrakt wygasa z końcem stycznia, dlatego na pewno związek będzie musiał zareagować bardzo szybko. I wtedy przekonamy się, czy to była "Ta ostatnia niedziela" Patryka Rombla czy też selekcjoner Polaków dostanie drugą szansę. Jakakolwiek jednak ta decyzja by nie była, pewne jest, że sporo pracy jest jeszcze do wykonania. Na wielu polach.