Ostatniego dnia igrzysk olimpijskich drużyny walczą wyłącznie o medale. W 2008 roku w Pekinie było trochę inaczej, akurat w piłce ręcznej. Owszem, Francuzi z Islandczykami bili się w olbrzymiej Narodowym Krytym Stadionie o złoto, ale chwilę wcześniej, przy prawie pustych trybunach, męczyły się zespoły Polski i Rosji. "Nie zapomnę tych spotkań do końca życia, bo tylko wtedy grałem za karę - pisał później Grzegorz Tkaczyk w swojej książce "Niedokończona gra". MISTRZOSTWA ŚWIATA 2023 W PIŁCE RĘCZNEJ - WYNIKI, TERMINARZ, TABELE, INFORMACJE Islandia zbita przez nas we Wrocławiu. Do Pekinu polecieliśmy razem Po dość sensacyjnym wicemistrzostwie świata wywalczonym w 2007 roku w Niemczech, polska reprezentacja okrzepła i była uważana za jednego z faworytów turnieju olimpijskiego w Pekinie. Mieliśmy piekielnie mocną drugą linię, świetnego bramkarza, dobre koło i prawe skrzydło. Trener Bogdan Wenta już wcześniej udowodnił, że jest w stanie ułożyć zespół z indywidualności. Tylko wiele wskazuje na to, że w przygotowaniach do Pekinu Polacy trochę przedobrzyli. Awans do igrzysk olimpijskich dał nam turniej kwalifikacyjny we Wrocławiu, który odbył się ledwie dwa miesiące wcześniej. Pewnie pokonaliśmy wtedy Islandię, ale ona też, kosztem Szwecji, poleciała do Chin. Wenta zdecydował się na długie przygotowania, najpierw w kraju, później w Korei Południowej. Tam pojawiły się pierwsze problemy. "Wszystko fajnie, ale tam trenowaliśmy w miejscu, w którym nie dało się nawet oddychać, o normalnych zajęciach nie wspominając. Postawili w końcu cztery wiatraki, ale nic nie dały, dzięki nim mieszało się tylko gorące powietrze. Było tak wilgotno, że człowiek biegał po sali i zostawiał za sobą mokre ślady" - wspominał w swojej biografii Karol Bielecki. Grzegorz Tkaczyk przypominał, że gdy Mariusz Jurasik biegał po parkiecie, to z butów wylewała mu się woda - tak mocno się pocił. Trenować się nie dało, w dwóch meczach kontrolnych Koreańczycy mocno zbili polską drużynę. W Pekinie były już jednak inne warunki. Gdy Polacy zaczynali pierwszy mecz z Chińczykami, nad miastem przeszła potężna ulewa. W kolejnych dniach raz było gorąco, a raz znośnie - padało niewiele. Po trzech meczach awans był już pewny. Francuzi wybrali nam rywala? W ramach przygotowań do pierwszego meczu Wenta zorganizował krótki sparing z... Islandczykami, który Polacy znów wygrali. Dobrze wyglądało też pierwsze spotkanie, wysoko wygrane z Chinami, gdzie już po pierwszej połowie można było oszczędzać siły (21-10). Dobrze układał się też kolejny pojedynek z Hiszpanią, Polska na 13 minut przed końcem prowadziła 27-22. Przegrała jednak 29-30, tracąc szansę na remis w ostatniej akcji Marcina Lijewskiego. W efekcie trzecie spotkanie z Brazylią było absolutnie kluczowe - wygrana dawała nam awans do ćwierćfinału, sukces rywali pozwalał im pozostać grze. Nie układało się ono dobrze, ale doświadczenie z Bundesligi kluczowych graczy biało-czerwonych wzięło górę - Polska triumfowała 27-24. Ekipa Wenty poszła za ciosem, ograła Chorwatów i w ostatnim spotkaniu grupowym zmierzyła się z budującą potęgę Francją. Gdy Polacy zaczynali spotkanie z "Trójkolorowymi", rozstrzygnięta była już sytuacja w drugiej grupie, choć jeszcze rano możliwości tam było sporo. Trzy zespoły zakończyły zmagania z sześcioma punktami, dwa z pięcioma - z marzeniami pożegnali się ostatecznie aktualni wtedy mistrzowie świata Niemcy. Nasza wygrana dałaby nam pierwsze miejsce w grupie A i ćwierćfinałową potyczkę z Rosją. Remis lub porażka - oznaczały starcie z Islandią, która dotąd nam leżała. Tkaczyk mówił później, że był to jeden z najdziwniejszych meczów, w jakich brał udział, bo oba zespoły nie chciały wygrać. Skończyło się remisem 30-30, Francja trafiła na Rosję, Polska na Islandię. "Nam to pasowało. Wydawało nam się, że Islandia to wygodny rywal" - mówił Tkaczyk. Islandzki mur zatrzymał Polskę. Dla nas to była tragiedia Nie od dziś wiadomo, a wiedzą to zwłaszcza polscy siatkarze, że w turnieju olimpijskim najważniejsze jest szóste spotkanie. Czyli ćwierćfinał. Gdy piłkarze ręczni zaczynali starcie z Islandią, siatkarze walczyli o strefę medalową z Włochami. Pod koniec pierwszej połowy do hali szczypiorniackiej dotarły wieści, że siatkarze przegrali w tie-breaku 15-17 i odpadli. Ręcznym też wtedy wszystko szło jak po grudzie. Islandia zagrała bowiem doskonale taktycznie. Bardzo wysoko, ograniczając akcje rzutowe z dystansu braci Lijewskich, Karola Bieleckiego czy Michała Jureckiego. Wyłączony z gry był Tkaczyk, nieco lepiej szło jego zmiennikowi Bartłomiejowi Jaszce. Od początku Polacy gonili rywali, po 30 minutach mieli aż pięć bramek straty. W drugiej połowie dali nadzieję kibicom, kilka razy dochodzili rywali na jedno trafienie. Zabrakło jednak tego kluczowego trafienia, nie pozwolił na to Björgvin Páll Gústavsson, nazywany w kraju "Islandzkim murem". W końcówce to rywale popełniali mniej błędów. I wygrali 32-30. Po ostatniej syrenie Bartosz Jurecki jeszcze długo siedział na parkiecie, oparty o słupek bramki. Nie wierzył, że nie zrealizuje swoich marzeń, podobnie jak i polscy kibice. Co szósty obywatel Islandii witał piłkarzy ręcznych po powrocie z Pekinu! W Islandii zapanował szał - zwłaszcza, że dwa dni później nasi rywale ograli też Hiszpanów i awansowali do wielkiego finału. W nim nie dali już rady Francji, ale na Wyspie Gejzerów zapanowało szaleństwo. Reprezentację witało w Reykjaviku 60 tys. mieszkańców - co szósty Islandczyk! Zostało to docenione również przez... Muzeum Fallologiczne w Reyjkaviku, które pokazało rzeźby... piętnastu srebrnych penisów, obok których znalazło się zdjęcie reprezentacji szczypiornistów. Srebrnych, bo zespół przegrał walkę o złoto. Nie były to jednak oryginały, a dzieło fantazji autorki. Żaden z islandzkich graczy nie przyznał się do pozowania. W reprezentacji Polski świętowania nie było. W przeciwieństwie do siatkarzy, piłkarze ręczni musieli grać jeszcze spotkania o miejsca 5-8, co było dla nich drogą przez mękę. Pokonali jedną bramką Koreę, a później tak samo Rosję. "Wyobrażacie sobie, co wtedy czuliśmy? W jakich nastrojach szykowaliśmy się do tych meczów? Wychodziliśmy jak na ścięcie" - pisał Tkaczyk i podkreślał, że - jego zdaniem - to była najlepsza drużyna w historii. Za długie przygotowania? Islandia grała na świeżości "Straciliśmy wielką szansę, bo naprawdę mieliśmy silną ekipę. Tylko, nie ma co ukrywać, nie trafiliśmy z formą. Islandczycy spotkali się dwa tygodnie przed wyjazdem do Pekinu, a igrzyska skończyli ze srebrem" - pisał Bielecki w swojej książce "Wojownik". Czy była to najmocniejsza drużyna w historii? Być może tak, choć opinii będzie wiele. "Porażkę przeżyli mocno zwłaszcza starsi zawodnicy. Zdawali sobie sprawę, ze taka szansa może się dla nich już więcej nie powtórzyć" - to opinia Tkaczyka. Cztery lata później biało-czerwoni koncertowo zawalili ostatnie półtorej minuty decydującego meczu z Serbią i do Londynu nie pojechali. Ta sztuka udała się za to w 2016 roku, gdzie omal nie powtórzyliśmy historii Islandii. Kiepska faza grupowa, cudowny ćwierćfinał z Chorwacją i wielki dramat w przegranym po dogrywce półfinale z Danią. Zabrakło tak niewiele...