Reprezentacja Polski po meczu z Hiszpanią, a tak naprawdę po bolesnej porażce ze Słowenią, straciła szansę na awans do ćwierćfinału mistrzostw świata, które nasz kraj organizuje razem ze Szwecją. Choć nadzieje były duże, ostateczny wynik okazał się sporym rozczarowaniem. Polska - Czarnogóra: Lider wyrzucony z boiska, potężny cios dla "Biało-Czerwonych" Przed meczem z Czarnogórą równie duże zainteresowanie, co wynik tego starcia, budziła przyszłość trenera Patryka Rombla, którego pozycja była bardzo niepewna. Choć sam zainteresowany deklarował, że nadal jest zmotywowany do pracy i ma pomysł na ten zespół, to jednak nie wszyscy się z nim zgadzali i w mediach zaczęły już krążyć nazwiska jego ewentualnych następców. Jednak wraz z początkiem spotkania wszystkie te dywagacje poszły w kąt, a publiczność w krakowskiej Tauron Arenie głośno wspierała "Biało-Czerwonych", którzy obiecywali walkę o zwycięstwo i zafundowanie kibicom choć odrobiny radości. Zaczęło się od popisu Mateusza Korneckiego, który tym razem od początku zastępował Adama Morawskiego i w pierwszych pięciu minutach zaliczył trzy efektowne interwencje. Niestety jak przez cały turniej mieliśmy kłopoty z ofensywą i dopiero w piątej minucie na 1:0 trafił Szymon Działakiewicz. Czytaj także: Mistrzowie olimpijscy zdemolowali rywali. Pokaz mocy Francuzów Po kwadransie gry prowadziliśmy 6:3, ale właśnie wtedy karę dwóch minut otrzymał Tomasz Gębala i straciliśmy bramkę po szybkim ataki rywali i trafieniu Milosa Vujovicia. Chwilę, po dograniu do koła Maciej Gębala przegrał pojedynek z Nebojsą Simicem, a Czarnogórcy zdobyli łatwą bramkę do pustej i szybko zrobiło się już tylko 6:5 dla naszej drużyny. Jednak niezawodny Szymon Sićko trafił z trudnej pozycji i odzyskaliśmy dwubramkowe prowadzenie. Niestety w okolicach 20. minuty najpierw Patryk Walczak został odesłany na ławkę, a kilka sekund później Moryto, po niebezpiecznym wejściu w skrzydłowego, otrzymał czerwoną kartkę, co było dla Polaków potężnym ciosem, bo to właśnie ten gracz był dotychczas liderem naszej ofensywy. Udało nam się przetrwać grę w podwójnym osłabieniu, ale końcówka pierwszej połowy nie była najlepsza w wykonaniu Polaków. Nie dość, że brakowało nam skuteczności w ofensywie, to jeszcze Działakiewicz upadł tak nieszczęśliwie, że doznał kontuzji i musiał zejść z parkietu. Wynik trzymał nam fantastyczny Kornecki, który momentami dokonywał w bramce cudów. I to, że do przerwy prowadziliśmy 11:8, to w dużej mierze jego zasługa. MŚ 2023: Mateusz Kornecki show Mimo braku Moryty, drugą połowę Polacy zaczęli ze sporym animuszem. Dwukrotnie trafił będący do tej pory w słabszej formie Michał Daszek, dwie bramki dorzucił Ariel Pietrasik i w 37. minucie zrobiło się 16:10. Był to chyba pierwszy moment w tym turnieju, kiedy za dobrą postawie w defensywie "Biało-Czerwonych" poszła też skuteczna gra z przodu. Urodzony w Luksemburgu zawodnik rozgrywał świetne spotkanie, być może najlepsze w swojej dotychczasowej karierze w reprezentacji, ale w pewnym momencie w grze naszej drużyny coś się zacięło i pozwoliliśmy rywalom odrobić nieco strat. Na dziesięć minut przed końcem, kolejny raz szybką kontrę wykończył Vujović i prowadziliśmy już tylko 21:18. Ostatnie minuty w Tauron Arenie były naprawdę emocjonujące, a Polacy, rozluźnieni, zaprezentowali kilka bardzo efektownych. W bramce swój show kontynuował Kornecki, czym dał kibicom sporo powodów do dywagacji na temat tego, czy odesłanie go na trybuny w pierwszych trzech meczach było dobrą decyzją. Ostatecznie Polacy wygrali to spotkanie 27:20, odnosząc pierwsze zwycięstwo w fazie zasadniczej. Wygrana z Czarnogórą, na dodatek po niezłym, emocjonującym meczu, z pewnością pozwolił drużynie odetchnąć. Co prawda "Biało-Czerwoni" stracili już szansę na ćwierćfinał mistrzostw świata i walczą już tylko o honor i dobre samopoczucie fanów. Ale to nadal całkiem sporo, szczególnie patrząc na to z perspektywy budowania popularności piłki ręcznej w Polsce. Można ją zbudować tylko na zwycięstwach. Nawet tych, które nie dają medali i awansów.