Polska - Słowenia. Sportowy fenomen i niewygodny rywal Choć Słowenia jest znacznie mniejsza od Polski, jest jednym z naszych sportowych koszmarów. Właściwie poza piłką nożną, gdzie Robert Lewandowski i spółka są od nich zdecydowanie mocniejsi, to w każdym innym sporcie zespołowym mamy ze Słowenią wielkie problemy. W koszykówce, za wyjątkiem poprzedniego EuroBasketu i kapitalnej wygranej Polaków, Luka Doncić i jego koledzy są od nas o klasę lepsi. W siatkówce w ostatnich latach napsuli nam sporo krwi, zatrzymując chociażby nasz pochód do finału mistrzostw Europy 2021 i wygrywając w katowickim "Spodku" 3:1. W piłce ręcznej też bywa podobnie, bo kilka razy musieliśmy uznać wyższość naszych najbliższych rywali. Słowenia to sportowy fenomen, bo choć liczy tylko nieco ponad 2 miliony mieszkańców, sięga po medale mistrzostw Europy czy świata w grach zespołowych, gdzie musi rywalizować z krajami mającymi kilkadziesiąt razy więcej obywateli. A przecież słoweński sport to także znakomite wyniki w sportach indywidualnych. Skoki narciarskie, kolarstwo, narciarstwo alpejskie, całkiem niezły biathlon i biegi narciarskie, a także fantastyczna Janja Garnbret, mistrzyni olimpijska z Tokio we wspinaczce sportowej. W ostatnich latach Słowenia była dla nas niczym prawdziwy, sportowy koszmar, boleśnie nas ogrywając. Z każdego złego snu można się jednak obudzić, a akurat na mistrzostwach świata piłkarzy ręcznych jest to całkiem możliwe. "Dzika karta" od federacji Chociaż Słowenia dysponuje ogromnym potencjałem sportowym, to w eliminacjach do mistrzostw świata się potknęła. W decydującej fazie przegrała dwumecz z Serbią, dając się pokonać zresztą zarówno u siebie, jak i na wyjeździe. Zespół był jednak w budowie, bo na początku 2022 roku selekcjonerem Słoweńców został doskonale znany również w Polsce Uros Zorman, jednak z legend drużyny z Kielc. Mając do dyspozycji zawodników występujących w takich potęgach jak THW Kiel czy FC Barcelona potrzebował jednak czasu, by wprowadzić do zespołu, który przecież w 2017 roku zdobył brązowy medal mistrzostw świata, swoją wizję gry. I choć wydawało się, że będzie musiał długo czekać na sprawdzenie się z wielkiej imprezie, to pomocną dłoń do Słoweńców wyciągnęła Międzynarodowa Federacja Piłki Ręcznej (IHF), która przyznała im tzw. dziką kartę. I dzięki temu zobaczymy tę reprezentację na parkietach w Polsce i w Szwecji. Przy czym gest ze strony IHF to tak naprawdę realna ocena siły Słowenii, która należy do absolutnie czołowych drużyn świata. Jej awans do czołowej "ósemki", a nawet medal, nie byłby traktowany w roli sensacji czy wielkiej niespodzianki, choć z drugiej strony odpadnięcie po drugiej fazie turnieju także nie byłoby czymś zaskakującym. Czytaj także: Polaków oskarżali o prowokacje, sami nie są czyści Świetny początek MŚ Słoweńcy w pierwszym meczu mistrzostw zmierzyli się z Arabią Saudyjską i zgodnie z planem bez kłopotów ograli przeciwników, którzy w zgodnej opinii fachowców są najsłabszą drużyną grupy B. I jeśli Saudyjczycy komukolwiek urwą punkty, będzie traktowane to w kategorii sporej niespodzianki, a może nawet sensacji. I choć po starciu z takim przeciwnikiem trudno wyciągać jakiekolwiek wnioski, to jednak już na pierwszy rzut oka widać, że w Słowenii jest ogromny potencjał. Dopóki podopieczni Urosa Zormana grali na poważnie, wręcz demolowali przeciwników. Kiedy jednak zaangażowanie spadało, zaczynały pojawiać się błędy. Słoweńcy potwierdzili, że ich kontrataki są zabójcze, mają bardzo mocny środek, ale atak pozycyjny nie jest ich najmocniejszą stroną. Sztab reprezentacji Polski z pewnością dokonał już dogłębnej analizy naszych najbliższych rywali i wyciągnął odpowiednie wnioski. Nikogo nie trzeba przekonywać, że to kluczowe spotkanie dla Polaków. Wygrana da nam awans do fazy zasadniczej z dwoma punktami i zachowamy szansę na walkę o ćwierćfinał. Przy ewentualnej porażce zostanie mecz z Arabią Saudyjską i liczenie, że w drugiej rundzie zdarzy się cud podobny do tego z 2009 roku. Tyle, że liczenie na cuda lepiej zostawić sobie na później.