Planem minimum Słowenii była wygrana z Hiszpanią, planem maksimum - wygrana wyższa niż czterema bramkami. To dałoby im niemal pewny awans do ćwierćfinału, bo raczej w bałkańskich derbach z Czarnogórą w niedzielę Słoweńcy zdobędą komplet punktów. W małej tabelce, gdyby Hiszpania pokonała w ostatnim meczu tej fazy Francję, mieliby dodatni bilans bramkowy. Dwaj giganci musieliby więc walczyć o życie ze sobą. A gdyby Słowenia wygrała minimalnie, awansu wciąż nie byłaby pewna. Jej los leżałby w rękach Francuzów. Mecz w krakowskiej Tauron Arenie pokazał, że te dywagacje nie będą jednak potrzebne. Trzy parady bramkarza ruszyły Słowenię. Wcześniej dominowali rywale Słoweńcy zaczęli to spotkanie spięci, byli nerwowi w ataku. Pozwolili rozkręcić się bramkarzowi rywali, a że Gonzalo Perez de Vargas to fachowiec pierwszej klasy, przekonali się już w środę Polacy. Hiszpania uzyskała więc przewagę, w 10. minucie prowadziła 6-2. Sygnał Słoweńcom do boju wysłał ich bramkarz Urban Lesjak - obronił rzut z dystansu Daniela Dujszebajewa, a później dwie dobitki z sześciu metrów Adriana Figuearasa i Kauldiego Odriozoli. Takie parady musiały wpłynąć na zespół, który zaczął odrabiać straty. Słoweńcy mieli problem z szybkim przejściem rywali z obrony do ataku, zwłaszcza po straconych bramkach. Z czasem jednak zdołali ten element w swoim wykonaniu usprawnić, a i w ataku szło im lepiej. W 16. minucie do remisu 7-7 doprowadził w końcu Dean Bombač, ale zawodnicy z Bałkanów nie poszli za ciosem. Sześciokrotnie doprowadzali do remisu, ani razu nie udało im się objąć prowadzenia. A szanse były, choćby przy stanie 14-14 Bombač trafił z karnego w poprzeczkę. Hiszpanie nie prezentowali niczego wielkiego. Do kontr raz po raz biegał Odriozola, w swoim stylu indywidualne akcje starał się kończyć Alex Dujszebajew. Wystarczyło to do remisu 15-15 po 30 minutach gry. Świetny początek Słowenii po przerwie. A później coś się zacięło Co nie udało się Słowenii w pierwszej połowie, udało się zaraz po przerwie. Najpierw Lesjak odbił piłkę na słupek po strzale z karnego Ferrana Sole, a za chwilę Jure Dolenec dał im pierwsze w meczu prowadzenie. Wydawało się, że Słowenia ma to swoje flow, które pchnie ją do wielkiego sukcesu. Gdy prowadziła jednak 19-18, coś się w jej grze zacięło. Zgubiła rytm w ataku, skończyły się pomysły. A Hiszpanie byli konsekwentni - grali do pewnych pozycji, gdy trzeba było, przedłużali akcje. No i kontrowali, gdy tylko udało im się zaliczyć przechwyt. Widać było, kto ma większe doświadczenie w spotkaniach o stawkę i potrafi to wykorzystać. Hiszpanie zdobyli trzy bramki z rzędu, odskoczyli na 21-19. A później spokojnie kontrolowali grę. Daniel Dujszebajew podwyższył na 24-20, później rozgrywający Industrii Kielce trafił na 28-23. Losy tego spotkania w końcówce były już rozstrzygnięte. Słowenia musi liczyć, że będzie miała na tyle dobry bilans, że trzecie miejsce ostatecznie da jej prawo gry w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk w Paryżu. To się okaże dopiero za rok. A Hiszpania i Francja będą grały i medale. Słowenia - Hiszpania 26-31 (15-15) Słowenia: Lesjak (11 obron/33 interwencje - 33 proc. skuteczności), Baznik (1/8 - 13 proc.) - Dolenec 7, Janc 5, Bombač 3, Mačkovšek 3, Ovniček 2, Kodrin 2, Novak 1, Vlah 1, Gaber 1, Blagotinšek 1, Mazej 0, Cehte 0, Makuč 0, Horzen. Kary: 8 minut. Rzuty karne: 6/8. Hiszpania: Perez de Vargas (9/34 - 26 proc.), Corrales (0/1 - 0 proc.) - Odriozola 6, D. Dujszebajew 5, Sole 4, Figueras 4, A. Dujszebajew 3, Casado 3, Valera 2, Guardiola 1, Maqueda 1, Canellas 1, A. Fernandez 1, Pecina 0, Sanchez-Migallon 0, D. Fernandez. Kary: 6 minut. Rzuty karne: 3/4. Portugalia wciąż walczy o ćwierćfinał. Wykonała ważny krok O czołową ósemce wciąż walczą Portugalczycy, choć sprawy nie ułatwił im środowy remis w starciu z Brazylią, gdy rywale wyrównali z rzutu karnego już po upływie czasu gry. Aby wciąż mieć szansę na ćwierćfinał, Portugalia dziś musiała pokonać Republikę Zielonego Przylądka, czyli drużynę, której połowa kadry gra w klubach... portugalskich. W pierwszej połowie faworytom nie było łatwo udowodnić wyższość, bo choć po pięciu bramkach z rzędu prowadzili 7-4, to jednak rywale nie odpuścili. Jeszcze w 22. minucie zespół z Afryki remisował 9-9. Po przerwie przewaga Portugalii dość szybko wzrosła do pięciu bramek (17-12 w 35. minucie), a to już była spora zaliczka. Zwłaszcza, że rywale opadali z sił. Fragment między 40. a 50. minutą Portugalczycy wygrali... 11-1! Królem "polowania" okazał się Antonio Areia, który z dziesięciu rzutów zdobył dziewięć bramek. Republika Zielonego Przylądka - Portugalia 23-35 (12-14)