Maciej Słomiński, Interia: Godziny dzielą nas od ceremonii otwarcia mistrzostw świata w piłce ręcznej. W pierwszym meczu reprezentacja Polski zagra z Francją. Uważa pan, że to dobrze, że Biało-Czerwoni zagrają od razu z tak mocnym rywalem? Damian Wleklak, srebrny i brązowy medalista mistrzostw świata w piłce ręcznej: - Tak, uważam że to optymalny rywal na otwarcie. Francuzi są jak samochód diesel, ich silnik rozgrzewa się powoli, w turniejach mistrzowskich rozkręcają się dopiero w późniejszej fazie. Zresztą nie martwmy się o nich, oni sobie poradzą, my musimy patrzeć na siebie. Uważa pan, że pierwszy mecz będzie kluczowy dla reprezentacji Polski w turnieju mistrzostw świata? - Na pewno będzie bardzo ważny, dobry start może dodać skrzydeł i wiary, ale kluczowe będzie co innego. Myślę, że aktualna kadra ma już trochę dość wspominania o czasach, gdy kadra Bogdana Wenty i Daniela Waszkiewicza z moim skromnym udziałem zdobywała medale. Najwyższy czas już z tym skończyć. To jest ich czas, muszą napisać swoją historię. Pana kolega z boiska Artur Siódmiak powiedział, że reprezentacja Polski jest bardzo silna. - Każdy sportowiec marzy o rozegraniu turnieju tej rangi, w dodatku w swoim kraju. Żeby osiągnąć sukces na mistrzostwach świata potrzeba wyjścia ze strefy komfortu, trzeba pokochać presję, nieprzespane noce i pocenie się w łóżku przed ważnymi meczami. Tak wygląda codzienność wielkich sportowców. Jeśli obecna kadra nauczy się żyć z tym stresem, z tą adrenaliną, wówczas ma szansę dojechać do Gdańska na ćwierćfinał. O tym wszyscy marzymy, bo to oznacza kwalifikację do eliminacji do turnieju olimpijskiego. Mówimy o sferze mentalnej, a gdzie na boisku reprezentacja Polski jest najmocniejsza? - Sam uczestniczę na bieżąco w budowie drużyny klubowej w Torus Wybrzeże Gdańsk, dlatego nie odkryję Ameryki mówiąc, że kręgosłupem drużyny jest pionowa oś, na której znajdują się bramkarz, rozgrywający i obrotowy, który gra w obronie - to jest trzon zespołu. Od tego zaczyna się budowę drużyny, potem dobiera się kolejnych zawodników. To nie jest wielka tajemnica, że naszą piętą Achillesa jest prawe rozegrania, na tej pozycji z konieczności gra skrzydłowy Michał Daszek. Mamy świetnych skrzydłowych, bo Arkadiusz Moryto to klasa światowa, a Przemysław Krajewski to doskonały obrońca. Na mistrzostwach świata z powodu kontuzji nie zagra obrotowy PSG, Kamila Syprzak. - Aż tak nas to nie boli, bo mamy trzech innych obrotowych, z których każdy dobrze gra w obronie. W środku mamy Michała Olejniczaka i Piotra Jędraszczyka młodych, ale już doświadczonych zawodników. Adam Morawski udowodnił nieraz, że jest dobrym bramkarzem, Jakub Skrzyniarz gra w Lidze Europejskiej w Irun, a Mateusz Kornecki w Lidze Mistrzów w Kielcach. Na tej pozycji jesteśmy mocni. Mamy ciekawy zespół, który stać na wiele. Do faworytów mistrzostw świata jednak nie należymy. Kto nim będzie? - System turniejowy jest tak skonstruowany, że zwycięzca na pewno nie będzie przypadkowy. Jedna faza grupowa, potem druga, dopiero wtedy ćwierćfinały. Zawsze impreza mistrzowska po igrzyskach olimpijskich, to turniej, w którym się testuje i wymienia zawodników. Tu będzie inaczej, przyjadą gotowe drużyny, bo to kwalifikacja do igrzysk olimpijskich. Będziemy mieli dużo stylów gry w piłkę ręczną: skandynawski, francuski, bałkański, iberyjski. Ciężko wróżyć, ja nie mam swojego faworyta, oczywiście kibicuję Polsce i mocno ściskam kciuki za następców. "Czarnym koniem" może być Egipt, który jest bardzo silny. Mówił pan, że obecna kadra musi się odciąć od waszej historii i napisać nową. Jednak może się inspirować waszą drogą i wyciągać z niej wnioski. Co w waszej drużynie było takiego, że trochę na wariackich papierach, bez wielkiej organizacji zdobyliście srebrne i brązowe medale mistrzostw świata i pokochała was cała sportowa Polska? - To był inny czas, inne uwarunkowania. My musieliśmy o wszystko walczyć, dzisiejsi zawodnicy wszystko mają, niczego im nie brakuje. W naszej kadrze to czynnik ludzki miał kluczowe znaczenie. Byliśmy chłopakami z podwórka, których drogi się przecięły i razem postanowiliśmy do czegoś dojść. Do tego dostaliśmy dwie najlepsze osoby jakie mogliśmy: Bogdana, który był ogniem i Daniela, który był wodą (mowa o trenerach: Bogdanie Wencie i Danielu Waszkiewiczu - przyp. red.). To oni potrafili pogodzić nasze charaktery, odsuwając na bok indywidualne zachcianki, a skupić się na budowaniu zespołu. Udało im się to w każdym elemencie, to widać nawet teraz. Nasze więzi przetrwały. Mimo upływu lat, wciąż bardzo chętnie się spotykamy i spędzamy czas przy najróżniejszych inicjatywach. Wracają wspomnienia? - Nawet nie o to chodzi, nie można wiecznie żyć przeszłością. Gdy się spotykamy, nie mówimy o tym co kiedyś, a co jest teraz i co będzie. Spotyka się grupa, która gdy siada przy posiłku, zostaje potem ze sobą parę godzin. Nie możemy się nagadać. Myślę, że o wiele łatwiej o trofea w grupie ludzi, która się lubi. Na każde zgrupowanie człowiek przyjeżdżał zadowolony, cieszyliśmy się na swój widok i wciąż tak jest. Każde spotkanie jest dla nas świętem, bardzo cenimy wspólny czas i staramy się go jak najlepiej wykorzystać. Przyjaźnimy się, każdy wie, że może na siebie wzajemnie liczyć. Kadra narodowa to najlepsze co wydarzyło się w pana karierze sportowca? - Na pewno jej ukoronowanie, a czy najlepsze co mnie spotkało? Nie stopniuję tego w ten sposób, wszystko w naszych życiach dzieje się po coś, wszystko ma swój sens. Pierwszy mój bardzo dobry czas to pobyt w Wybrzeżu Gdańsk do 2001 r. To był skromny klub z grupką ludzi, którzy chcieli zbudować coś większego, nawiązać do złotych lat 80. XX wieku. Dzięki temu co było kiedyś, dziś ponownie zaangażowałem się w ten klub, obecny projekt ma nawiązywać do tamtego czasu. Dwa miesiące temu spotkałem się z kumplami, z którymi dzieliłem szatnię w grupach juniorskich, atmosfera jakbyśmy widzieli się wczoraj, to pokazuje jak bardzo byliśmy ze sobą zżyci. Drugi świetny czas to okres, gdy grałem w Płocku, Austrii czy Bundeslidze, ale faktycznie czas w kadrze wspominam bardzo ciepło. To są wspomnienia, nie tylko stricte sportowe, ale też przyjacielskie. Jak odnajduje się pan w życiu po życiu sportowca? Telefon cały czas dzwoni, cały czas jest pan w biegu, nie ma czasu na nudę. Oficjalnie jest pan menadżerem Torus Wybrzeża Gdańsk. - W klubie mamy bardzo poziomą strukturę zarządzania (śmiech). Jest prezes, jest dyrektor marketingu, ja jestem menadżerem, ale nikt z nas nie boi się schodzić do podstawowych obowiązków. Mam wrażenie, że w klubie każdy się dobrze czuje poczynając od zawodników, przez trenerów, sponsorów i kadry zarządzającej. Torus Wybrzeże jest coraz wyżej w tabeli PGNiG Superligi. Czy realnym celem jest nawiązanie do złotych czasów gdańskiego szczypiorniaka i walki o najwyższe cele w lidze? - Jestem bardzo ostrożny w takich deklaracjach. Powiem o słowo za dużo i potem będzie to wyciągane (śmiech). Rozwijamy się, budujemy sztab, znajdujemy odpowiednich ludzi, a miejsce w tabeli jest wypadkową tych elementów. Dziś sport jest bardzo rozbudowany, to nie tylko umiejętności z boiska, zawodnik musi wiedzieć jak żyć, jak się rozwijać, szukać nowych bodźców. Ciężko oceniać siebie, ale wydaje się, że jesteśmy klubem na fali wznoszącej, szukamy młodych zawodników, większość z naszych wyborów jest właściwa. Wiemy jaka jest sytuacja gospodarcza, nawet wieloletni hegemon naszej ligi Vive (obecnie Industria) Kielce ma obecnie problemy ze znalezieniem sponsora. Trzymamy oczywiście za nich mocno kciuki, jest to wizytówka polskiej piłki ręcznej w Europie. Polska otworzy mistrzostwa świata w piłce ręcznej. Mecz z Francją o 21 w katowickim Spodku Znajdujemy się na hali AWFiS w Gdańsku, czy współpracujecie z uczelnią szerzej? - Jesteśmy jedynie najemcami tego obiektu, ale mamy bardzo dobre relacje z panem rektorem. Wydaje mi się, że AWFiS im. Jędrzeja Śniadeckiego w Gdańsku też jest zadowolona z tego, że gramy na ich hali. Bardzo się cieszymy ze współpracy, gdyż jest to właściwie jedyna hala w Trójmieście, która nam odpowiada. ERGO Arena jest póki co za duża, a inne hale zbyt małe. Życzę, żeby ERGO Arena kiedyś okazała się kiedyś dla was w sam raz. Żeby wróciły czasy Wenty, Waszkiewicza, Plechocia i Goliata. - Na razie wyprzedaliśmy halę AWFiS na mecz z Industrią Kielce z czego bardzo się cieszę. To oznacza, że idziemy w dobrym kierunku, że klub funkcjonuje coraz lepiej. Zamiast liczyć na przelew od bogatego wuja z Ameryki codziennie pracujemy, by klub rósł u podstaw i to się dzieje. Dobre wyniki sprawiają, że rośnie zapotrzebowanie na piłkę ręczną, gorąco wszystkich zachęcam by pojawili się na meczach ćwierć- i półfinałowych mistrzostw świata w ERGO Arenie. To na pewno spopularyzuje naszą dyscyplinę, to będzie wielkie święto dla pomorskiego szczypiorniaka. Wszyscy chcemy i marzymy, by Polacy dojechali do Gdańska. Jako przedsmak mistrzostw świata organizujemy w Gdańsku memoriał Leona Walleranda w dniach 20-21 stycznia. Zagrają szwedzka Eskilstuna, norweskie Nærbø, litewski klub VHC Sviesa i Torus Wybrzeże jako gospodarz. Tydzień przed meczami mistrzostw świata w dużej hali ERGO mniejszy turniej, też międzynarodowy tuż obok. Fajna sprawa dla naszej młodej drużyny, cieszę się, że uda się go zrealizować dzięki naszym sponsorom oraz działaczom. Czy to, że mistrzostwa są w Gdańsku ma dla was jakieś znaczenie? - Gdańsk dostał te mistrzostwa, ponieważ chciał je dostać, dlatego że miasto chce promować naszą dyscyplinę. Myślę, że większość naszych zawodników wybierze się na mecze. Zadziałało kryterium geograficzne, przepisy są takie, że dotarcie do areny finału może trwać maksymalnie godzinę, a taka jest długość lotu z Gdańska do Sztokholmu. Była możliwość, by półfinał odbył się w polskiej stolicy, ale niestety nie dorobiła się ona jeszcze hali z prawdziwego zdarzenia. Jest pan "city managerem" mistrzostw w Gdańsku, co to oznacza? - Jestem człowiekiem od "gaszenia pożarów", miejmy nadzieję że będzie ich najmniej. Byłem w życiu na wielu imprezach, jednak wciąż się uczę, chcę być jak najbardziej przygotowany na decydującą fazę turnieju. Zrobimy wszystko, by czołowe drużyny, które tu przyjadą, czuły się w Gdańsku jak najlepiej. Po karierze zawodniczej miał pan krótki epizod trenerski, nawet w polskiej kadrze. Czy jest plan powrotu do pracy szkoleniowej? - Tuż po zakończeniu kariery sportowca byłem asystentem Bogdana Wenty w kadrze, potem wspólnie ją prowadziłem z Danielem Waszkiewiczem. Udało nam się nawet awansować na mistrzostwa świata. Łączyłem sprawy organizacyjne i szkoleniowe. To były ciężkie czasy, musiałem to trochę rozdzielić. Dzisiaj patrzę na swoich trenerów klubowych i jestem z nich bardzo dumny, cieszę się, że im tak dobrze idzie. Bardzo się cieszę, że udało nam się zbudować taki sztab w klubie i go utrzymać. Bardzo bym chciał wrócić do trenerki, najchętniej do grup młodzieżowych. Niestety na dziś trudno byłoby mi to pogodzić czasowo. Spełniam się w tym co dzisiaj robię. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA