Gdy w 2015 roku Katar sięgał na mundialu w swoim kraju po wicemistrzostwo świata, cała reszta drużyn była tym zażenowana. Raz, że stało się to przy udziale zagranicznego zaciągu, bo dziewięciu zawodników dostało "sportowe paszporty" i po dwóch latach reprezentacyjnej pauzy, mogło grać w tym turnieju. A dwa - bo gospodarzom pomagali sędziowie. Przekonaliśmy się o tym my w półfinale, a jeszcze dobitniej - Niemcy w ćwierćfinale. Co prawda późniejsi mistrzowie Europy zrewanżowali się na igrzyskach w Brazylii, ale przyszedł kolejny mundial we Francji i znów byli o jedną bramkę gorsi. Dopiero teraz rewanż w mistrzostwach świata udał im się w pełni. Świetny początek Niemców. Ważna rola bramkarza mistrza Polski Katar na poprzednim mundialu wbił się do ćwierćfinału, co było wielką zasługą kubańskiego emigranta - Frankisa Marzo. Został królem strzelców tamtego turnieju, miał być też głównym egzekutorem Kataru w Polsce. Tymczasem pod koniec grudnia nagle wyjechał ze zgrupowania drużyny i zostawił reprezentację na lodzie. To mocno ograniczyło atuty reprezentanta Azji i pewnie miało spore znaczenie. W pierwszym fragmencie kluczowa była jednak różnica w dyspozycji bramkarzy - Andreas Wolff co chwilę popisywał się efektownymi interwencjami, za to Bośniak z Kataru Bilal Lepenica nie potrafił przez kilkanaście minut odbić choć jednej piłki. Po chwilowej wymianie ciosów Niemcy odskoczyli na 6-2, a później na 11-5. Stało się to po dwóch podaniach przez całe boisko Wolffa i rzutach z kontr Patricka Groetzkiego. Trener Katarczyków Valero Rivera, mistrz świata z 2013 roku z Hiszpanią, był bezradny - jego uwagi i zmiany nie działały. Takiego impetu starczyło Niemcom na 20 minut - później ich gra się popsuła. Ruchliwi Katarczycy może nie mieli strzelców z drugiej linii, ale dochodzili do pozycji przy polu bramkowym. A wtedy nawet Wolff nie mógł pomóc. Powolutku zmniejszali straty, doszli rywali nawet na trzy bramki. Niemcy wygrali jednak pierwszą część 18-13, mieli komfortową sytuację. Katar prawie dogonił Niemcy. "Prawie" robi różnicę W drugiej części nawet Wolff nie bronił na dotychczasowym poziomie, a i Katar spisywał się coraz lepiej. W 39. minucie tracił już tylko dwie bramki, a trener Niemców Alfred Gislason wściekał się na sędziów. Kontakt Katarczycy złapali w 51. minucie - wtedy przegrywali 25-26. Chwilę później mieli akcję, którą gwizdkami, po faulu w ataku, przerwali sędziowie. Nie słyszał tego Youssef Benali, jeden z sześciu wicemistrzów świata sprzed ośmiu lat. Zebrał piłkę, rzucił do bramki i zaczął cieszyć się z gola. Był zszokowany, gdy zobaczył dwa palce w górze u sędziego Borisa Milosevica, co oznaczało wykluczenie. Osiem lat temu może by takie coś przeszło, teraz - nie. Niemcy sytuację wykorzystali, w 55. minucie prowadzili już 29-25 i było po meczu. Na pewno jednak w tym spotkaniu nie zachwycili swoich kibiców, których ponad dwa tysiące przyjechało do Katowic. Niemcy - Katar 31-27 (18-13) Niemcy: Wolff (15 obron/40 rzutów - 38 proc. skuteczności), Birlehm (0/2 - 0 proc.) - Knorr 8, Häfner 5, Mertens 4, Groetzki 4, Golla 3, Kohlbacher 2, Weber 2, Koster 2, Witzke 1, Mbengue, Ernst, Steinert, Drux. Kary: 2 minuty. Rzuty karne: 4/4. Katar: Lepenica (3/17 - 18 proc.), Suljaković (6/20 - 30 proc.) - Madadi 6, Capote 5, Benali 4, Memisević 4, Terek Abdalla 3, Heiba 2, Nader Saleh 1, Gacević 1, Mallash 1, Zakkar, Shebl Ebaid, Sami, Berrached. Kary: 8 minut. Rzuty karne: 3/3. Andrzej Grupa, Katowice