Polscy piłkarze ręczni chcieli przed meczami mistrzostw świata rozgrywanymi w naszym kraju, aby to kibice, bez dodatkowego wspomagania, mogli odśpiewać hymn przed ich meczami. Tak jak u siatkarzy w "Spodku", choćby w niedawnym finale mistrzostw świata. Niestety, było to niezgodne z przepisami IHF. Tak jak informowaliśmy wcześniej, <a href="https://sport.interia.pl/pilka-reczna/ms-2023/news-polacy-chcieli-poczuc-sie-jak-siatkarze-nie-dostali-zgody-po,nId,6534476">Polska złożyła nawet prośbę w tej sprawie do władz IHF</a>, czyli Międzynarodowej Federacji Piłki Ręcznej. Nie został on jednak uwzględniony. - Takie są przepisy, że oba hymny muszą zostać odegrane i światowe władze nie chciały robić tu żadnych wyjątków. Jedna z reprezentacji poprosiła o to samo. Podobnie jak i w trakcie akcji spiker nie może zachęcać kibiców jednej drużyny do dopingu. Nic tu nie można było poradzić - mówił Interii Paweł Bejnarowicz, specjalista ds. marketingu i komunikacji w Związku Piłki Ręcznej w Polsce. W trzecim meczu sytuacja jednak uległa zmianie. IHF ugięła się przed prośbami współgospodarzy turnieju i w katowickim "Spodku", co zresztą podkreślił spiker zawodów, po raz pierwszych w historii usłyszeliśmy hymn acapella. Licznie zgromadzona polska publiczność nie zawiodła i kapitalnie odśpiewała "Mazurka Dąbrowskiego". Spotkanie z Arabią Saudyjską zakończyło dla "Biało-Czerwonych" pierwszą fazę turnieju. Współgospodarze imprezy zapewnili sobie awans do fazy zasadniczej. Przegrani z kolei pojadą do Płocka na Puchar Prezydenta.