Reprezentacja Polski na inaugurację mistrzostw świata w katowickim "Spodku" przegrała z Francją 24:26, ale podopieczni Patryka Rombla zostawili po sobie dobre wrażenie i przez długie fragmenty meczu walczyli jak równy z równym z mistrzami olimpijskimi. Jednak w starciu ze Słowenią potrzebowaliśmy zwycięstwa, aby myśleć nie tylko o awansie do fazy zasadniczej, ale przede wszystkim zachować realna szanse walki o ćwierćfinał. Polska - Słowenia: Kluczowy mecz w walce o "ósemkę" Mecz ze Słowenią, która w pierwszym spotkaniu wyraźnie pokonała autsajdera naszej grupy Arabię Saudyjską, był kluczowy dla Polaków. Ewentualna porażka postawiłaby nas w bardzo niekomfortowej sytuacji i znacznie utrudniła walkę o awans do fazy pucharowej mistrzostw świata. A taki cel postawili przed sobą "Biało-Czerwoni". Do składu Słoweńców wrócił oszczędzany w pierwszym spotkaniu Dean Bombac. Również Patryk Rombel mógł skorzystać ze wszystkich zawodników, których miał do dyspozycji na tym turnieju. Czytaj także: Francuzi zdemolowali rywali. Pokaz mocy giganta Choć Słowenia to dla Polaków bardzo niewygodny rywal, to "Biało-Czerwoni" dysponowali ogromnym atutem w postaci niesamowitej publiczności. "Spodek" odleciał już przed spotkaniem, a podczas hymnów, tak samo jak w meczu z Francją, budowla zatrząsła się w posadach. Już po odśpiewaniu "Mazurka Dąbrowskiego", a także hymnu naszych rywali, na hali rozległy się dźwięki hitu "Explosion", zapowiadające co czeka obie drużyny. Pierwsze trafienie zaliczyli Słoweńcy, ale Polacy błyskawicznie wyprowadzili kontrę, po której wywalczyliśmy rzut karny, zamieniony na bramkę przez niezawodnego Arkadiusza Moryto. Na dodatek na dwie minuty na ławkę kar został odesłany Blaż Blagotinsek. Polacy wykorzystali grę rywali w osłabieniu i zdołali wypracować sobie dwubramkową przewagę, ale później popełnili kilka niepotrzebnych błędów i po dziesięciu minutach to nasi przeciwnicy prowadzili 5:4. Koszmar Polaków w końcówce pierwszej połowy Słoweńcy w obronie grali bardzo agresywnie, ale przekładało się to także na kary. Blagotinsek już po dwunastu minutach miał na koncie dwie. W połowie pierwszej części gry był remis 8:8 po tym, jak Moryto wykorzystał kolejny rzut karny. Nasz skrzydłowy znów błyszczał i to głównie na jego barkach spoczął ciężar zdobywania bramek. Niestety przydarzało nam się za dużo strat w ataku i Słoweńcy w 20. minucie wyszli na dwubramkowe prowadzenie 12:10. Można było odnieść wrażenie, że Polacy za bardzo chcą, przez co czasem podejmowali pochopne decyzja. A na dodatek brakowało nam szczęścia, bo dwie obrony Adama Morawskiego kończyły się autem dla naszych rywali, którzy dostawali drugą szansę wyprowadzenia ataku. Na domiar złego w 23. minucie przez moment graliśmy w podwójnym osłabieniu i przeciwnicy odskoczyli nam na trzy bramki. Był to bardzo zły moment dla naszej drużyny, a gra Polaków zupełnie się posypała. Mieliśmy wielkie problemy ze skutecznością, w pewnym momencie wyglądało to tak, jakbyśmy bali się rzucać. Słoweńcy wręcz przeciwnie, a Morawski nie potrafił ich zatrzymać i do przerwy przegrywaliśmy 11:17, co zwiastowało bardzo trudną przeprawę w drugich 30 minutach. Gra "Biało-Czerwonych" z pewnością nie toczyła się w rytmie wspomnianego hitu duetu Kalwi & Remi. Bardziej przypominała smętne, portugalskie Fado. Bolesna porażka Polaków W drugiej połowie od początku na parkiecie pojawił się Jakub Skrzyniarz, bo trener Rombel uznał, że Morawski tym razem nie pomaga drużynie. Grą Polaków ze środka kierował Piotr Jędraszczyk, ale niestety nie przełożyło się to na poprawę jakości w ofensywie. Po dziesięciu minutach drugiej części gry przegrywaliśmy już 14:22 i zwycięstwo zaczynało się coraz bardziej oddalać. Słoweńcom wychodziło niemal wszystko, a Dean Bombac w środku czarował jak za dawnych lat. Na dodatek Joze Baznik odbił kilka piłek i na kwadrans przed końcem spotkania traciliśmy już dziesięć bramek. Momentami dziwne decyzje podejmował też czeski duet sędziów, tak jak w sytuacji, w której faulowany Tomasz Gębala... powędrował na ławkę kar. W ostatnich minutach Polacy próbowali odrabiać starty, ale niewiele z tego wynikało i ostatecznie przegraliśmy ze Słowenią 23:32. To był bardzo słaby mecz podopiecznych Patryka Rombla, a nasi zawodnicy zupełnie nie przypominali samych siebie sprzed trzech dni i meczu z Francja. Porażka ze Słowenią jest dla Polaków bardzo bolesna. Teraz przed nami mecz z Arabią Saudyjską, który musimy wygrać, aby w ogóle awansować do fazy zasadniczej turnieju. Będziemy zdecydowany faworytem, a zwycięstwo jest obowiązkiem, ale niewiele to zmieni. Jeśli awansujemy, to z zerowym dorobkiem punktowym, i o awans do "ósemki" będzie niezwykle trudno. co prawda pamiętamy rok 2009, ale takie cuda zdarzają się niezwykle rzadko. Oczywiście wszystko jest możliwe, ale na własne życzenie postawiliśmy się pod ścianą.