Słowenia wysoko ograła Polskę, bo była konsekwentna, męczyła się za to z Wyspami Owczymi, a w starciu z Norwegią dopisało jej trochę szczęścia. Podopieczni Uroša Zormana są groźni wtedy, gdy trafiają na pasywną obronę, wykorzystują doświadczenie swoich graczy drugiej linii, ale także warunki fizyczne Boruta Mačkovšeka czy Blaža Blagotinšeka. Ze Szwedami udawało się przez jakiś czas, to obrońcy tytułu sprzed dwóch lat mieli większe problemy w początkowej fazie meczu. Gdy już jednak włączyli wyższy bieg, zostawili rywali daleko z tyłu. Zaskakująco dobry początek Słowenii. I później pierwszy cios, po którym już się nie podniosła W pierwszych pięciu minutach mistrzowie Europy zdobyli tylko jedną bramkę, za to po kontrze. To ich mocny punkt, Słoweńcy początkowo nie dawali im zbyt wielu taklch szans. Tempo było powolne, Słoweńcy go nie podkręcali, ale póki mieli siły, szybko wracali przed swoją bramkę. Szwedzi zaś byli wyjątkowo nieskuteczni, w 13. minucie przegrywali 2:4, zmarnowali już dwa rzuty karne. W kolejnych minutach nic się nie zmieniało, kibice na trybunach cierpieli, przez 20 minut obejrzeli zaledwie 10 bramek, po pięć z obu stron. To wynik jednak trochę wstydliwy, nawet jeśli wyróżniali się obaj bramkarze: Andreas Palicka po stronie Szwecji i Słoweniec Klemen Ferlin. I nagle wszystko się zmieniło. Palicka wszedł na najwyższy światowy poziom, ale sprawę ułatwiała mu kapitalna defensywa kierowana przez Oscara Bergendahla. Łysy obrońca Magdeburga chwytał nadbiegających rywali i nie puszczał, Słoweńcy byli bezradni. Dopóki na parkiecie był jeszcze Jure Dolenec, ich gra jakoś wyglądała. Tyle że 35-latek w końcu pokazał, że nie ma sił, a jego zmiennik Nejc Cehte spisywał się fatalnie. W całym meczu oddał siedem rzutów, żaden nie skończył się bramką. Przewaga Szwedów momentalnie zaczęła rosnąć, bo raz za razem kontrowali zmęczonych rywali. Zorman ratował sytuację przerwą na żądanie, ale nic się nie zmieniało. Zwłaszcza, że w Szwecji na boisku pojawili się podstawowi gracze, Glenn Solberg początkowo trzymał ich na ławce. Klęska pogromców Polaków. Mieli grać o medal, praktycznie wypadli z gry Gdy Albin Lagergren wykończył kontrę, było już 10:6 dla mistrzów Europy. A to był dopiero początek czarnej serii Słowenii. Po pierwszej połowie Szwedzi wygrywali 11:7, jedynie Dolenec w ekipie rywali był w stanie zdobyć więcej bramek niż jedną... Kapitalny Andreas Palicka pociągnął za sobą Szwedów. Mistrzowie Europy szybko rozstrzygnęli sprawę Po przerwie do żadnej zmiany nie doszły, Słoweńcy mieli niewiele do powiedzenia. W zaledwie 60 sekund Szwedzi zdobyli dwie bramki, Palicka na "dzień dobry" zatrzymał rzut z sześciu metrów Deana Bombača. I nie zwalniał tempa. Minęło 215 sekund drugiej połowy i już Zorman musiał prosić o kolejną przerwę, jego zespół przegrywał 7:15. A gdy niedługo później przewaga Szwedów wynosiła już dziewięć bramek (18:9), wszystko stało się jasne. Tego spotkania mistrzowie Europy przegrać już nie mogli, zaczęli oszczędzać siły na prestiżowe starcie w piątek. Wtedy bowiem zmierzą się w Hamburgu z Danią - zwycięzca tego starcia będzie już praktycznie pewny gry w półfinale. No i mistrz Europy zmierzy się z mistrzem świata, czego można chcieć więcej? A Słoweńcy... No cóż, z taką grą na miejsce wśród czterech najlepszych drużyn nie mają co liczyć. Słowenia - Szwecja 22:28 (7:11)