Pierwsza faza mistrzostw Europy w piłce ręcznej mężczyzn miała wielu bohaterów, ale jednym, zbiorowym, byli obywatele Wysp Owczych. Choć wydaje się to niemal nierealne, aż dziesięć procent populacji tego kraju zjawiło się w Berlinie, by dopingować reprezentację tego kraju, debiutującą w imprezie tej rangi! I chociaż, po znakomitej pierwszej połowie, ostatecznie musieli uznać wyższość Słoweńców, to gracze z Farojów zasłużyli na najwyższe uznanie. Wszak w kraju jest ich tylko nieco ponad 50 tysięcy, a i tak zdołali zmontować drużynę, która była w stanie napędzić stracha europejskiej potędze, bo za taką należy przecież uznać Słoweńców. Porażka 29:32, po zaciętej walce, została uznana za sporą niespodziankę. Jednak dzielni Farerzy nie zamierzali na tym poprzestawać. Szaleństwo w Berlinie. Potęga kompletnie zaskoczona Drugie spotkanie na Marcedes-Benz Arena w Berlinie było dla Wysp Owczych jeszcze trudniejszym wyzwaniem. Naprzeciwko nich stanęli bowiem Norwegowie, kolejna handballowa potęga, z niesamowitym Sanderem Sagosenem w składzie. Drużyna, która udzieliła Polakom surowej lekcji, była absolutnym faworytem tego starcia. Jednak wspierani fanatycznym dopingiem pięciu tysięcy swoich fanów ambitni Farerzy nie zamierzali spuszczać głów przed faworyzowanym Norwegami. Co więcej, pierwsza połowa pokazała, że mają też odpowiednie umiejętności, by powalczyć tutaj o sensację! Po wyrównanym początku do głosu zaczęli dochodzić Norwegowie i w pewnym momencie wyszli już na prowadzenie 10:7. Wydawało się, że zaczną powoli odjeżdżać rywalom, ale stało się coś zupełnie przeciwnego. To Farerzy niesieni przez trybuny zaczęli odrabiać straty. Szalał zwłaszcza Oli Mittun, który sprawiał Norwegom sporo problemów swoją grą w ofensywie. I o dziwo do przerwy faworyci prowadzili tylko 13:12, co zwiastowało wielkie emocje w kolejnych 30 minutach. Niesamowite emocje w drugiej połowie. Czerwona kartka dla Norwegów Na początku drugiej połowy zaczęły się dziać zresztą rzeczy magiczne. "Biała ściana" farerskich kibiców broniła i atakowała ze swoją drużyną, stwarzając niesamowitą atmosferę. Do tego świetnie bronił Nicholas Satchwell i Norwegowie mieli coraz większe problemy. Kiedy w 36. minucie Petur Mikkjalsson trafił po rzucie z koła na 16:16, cała hala wręcz eksplodowała! Farerzy zupełnie nie pękali przed bardziej doświadczonymi rywalami i choć zdarzały im się błędy w ataku, to bronili niezwykle agresywnie i potrafili tym naprawić błędy. Do tego ich gra 7 na 6 w ofensywie sprawiała, że Norwegowie nie potrafili znaleźć sposobu, by ich powstrzymać. Na kwadrans przed końcem spotkania było 20:20, a na parkiecie aż kipiało od emocji. Postawa graczy z Wysp Owczych sprawiała, że trudno było im nie kibicować, choć rozsądek podpowiadał, ze w końcu Sagosen i spółka ich złamią. W 53. minucie czerwoną kartką za faul ukarany został Petter Overby i Norwegowie do końca spotkania musieli radzić sobie bez tego gracza. Prowadzili jednak w tym momencie 25:23 i nieco uspokoili sytuację na parkiecie. Choć przy tym, co działo się na trybunach, mogłoby się wydawać, że to określenie nad wyraz. W ostatnich minutach trwała pogoń Farerów, ale świetnie w bramce Norwegii spisywał się Torbjørn Sittrup Bergerud, którego kilka świetnych interwencji sprawiło, że ostatecznie Norwegowie na kilkanaście sekund przed końcem prowadzili 26:25. Wtedy jednak zdarzył się prawdziwy cud. Stracili piłkę, Farerzy ruszyli z kontrą, która została przerwana faulem. Wyspy Owcze na cztery sekundy przed końcem miały rzut karny. I udało się zamienić go na bramkę, doprowadzając do remisu! Ogromna sensacja stała się faktem, cały handballowy świat zwariował, a hala Mercedes-Benz Arena niemal eksplodowała.