Zwycięstwa z Rumunią i Węgrami, remisy z Chorwacją, Hiszpanią i Niemcami - tak pięknie układały się wyniki Austriaków w tych mistrzostwach Europy. Jak najbardziej zasłużenie zostali nazwani największą rewelacją turnieju, ale czy można się temu dziwić? Nie mają wielkich gwiazd, ale też rzucają swoją ambicję na boisko i rozgrywają turniej życia. Dziś jednak stanęli przed wyzwaniem, jakiego dotąd nie mieli. To Francja, mistrz olimpijski, zespół niepokonany w Niemczech, mający komplet punktów w głównej fazie turnieju. Jeden z faworytów do złota, który w przypadku wygranej zapewniał już sobie grę w półfinale. Ale też zdyscyplinowany taktycznie, potrafiący w odpowiednim momencie przyspieszyć i zapewnić sobie zwycięstwo. "Wiking" nie wytrzymał, uderzył. Czerwona kartka. A później stał się cud Z jednym wyjątkiem - było nim drugie starcie ze Szwajcarią. Wtedy w Berlinie Francuzi zremisowali 26:26, było to wielką niespodzianką. I zarazem lekcją dla Austrii, która przecież sama wyspecjalizowała się w rozgrywaniu takich dramatycznych spotkań. Austria zaczęła bez respektu. Mistrzowie olimpijscy szybko zobaczyli, że za darmo nic nie dostaną Austriacy od początku nie popuszczali, chcieli nawiązać do tych spotkań, w których tak przecież imponowali. W meczu z Francją szybko odskoczyli na 4:1 i 5:2, później prowadzili jeszcze 6:4, gdy Sebastian Frimmel przegrał pojedynek z Samirem Ballahcene. Chwilę później był już remis 7:7 po rzucie Nedima Remiliego, Austriacy zaczęli popełniać błędy. Gorzej funkcjonowała ich obrona, ale dziś też brakowało w niej filara Lukasa Herburgera, znacznie gorzej niż w meczu z Niemcami spisywał się w bramce Constantin Möstl. W końcu zresztą zastąpił go Ralf Häusle. I szło mu dużo lepiej. A mimo to Francja odskoczyła w 27. minucie na 15:12, wydawało się, że w końcu przełamała ambitnego rywala. Nic z tego, Austriacy odrodzili się natychmiast, zdobyli cztery bramki z rzędu, schodzili do szatni prowadząc 16:15. Zapachniało kolejnym thrillerem. Francuzi dokonywali wartościowych zmian, Austriacy patrzyli na to z zazdrością. I w końcu spuchli Austria podobnie odrodziła się w drugiej połowie, po swojej ponad pięciominutowej niemocy, gdy z jej prowadzenia 18:17 zrobiło się wkrótce 21:18 dla Francji. Trzy trafienia Lukasa Hutecka sprawiły jednak, że znów był remis, a przecież jego zespół grał w osłabieniu. W ostatnie 10 minut spotkania oba zespoły weszły przy dwubramkowym prowadzeniu Francji. To było sporo, zwłaszcza, że mistrzowie olimpijscy często rotowali składem, podkręcali tempo, chcieli zmęczyć rywali. Austria zaś nie ma takich możliwości kadrowych, dla Hutecka czy Bilyka trener Pajović nie ma alternatywy. Nawet obrotowy Tobias Wagner, mimo 130 kg wagi, biegał jak mógł z jednej strony na drugą. Z każdą minutą coraz trudniej jednak przychodziło Austriakom rozgrywanie akcji, byli zmęczeni, a Francja zagęściła środkową strefę. Nie dawało już rezultatów granie na dwóch obrotowych, dobrze pilnowany był Mykola Bilyk, a to przecież on był głównym rozdającym piłki w drużynie. Zaczęły się rzuty z trudnych pozycji, często wyblokowywane przez defensorów, a później zatrzymywane przez Ballehhcene'a. Gdy zaś zatrzymał po wrzutce Hutecka, na trzy minuty przed końcem, wszystko stało się jasne - Austria w końcu przegra. A dobił ją słynny Nikola Karabatić. I Francja wygrała - 33:28. Jest już w półfinale, a jeśli Węgrzy nie wygrają wieczorem z Niemcami, na pewno awansuje z pierwszej pozycji. Inaczej będzie musiała w środę stoczyć bój z Węgrami - o uniknięcie konfrontacji z Danią. Francja - Austria 33:28 (15:16) Tabela grupy I: 1. Francja - 4 mecze - 8 punktów - 139:1222. Austria - 4 mecze - 4 punkty - 108:1123. Węgry - 3 mecze - 4 punkty - 91:814. Niemcy - 3 mecze - 3 punkty - 78:795. Islandia - 4 mecze - 2 punkty - 116:1286. Chorwacja - 4 mecze - 1 punkt - 116:126