Niemcy, absolutna handballowa potęga, dopiero po raz pierwszy goszczą najlepsze drużyny Starego Kontynentu. Jednak w 2007 roku byli organizatorami mistrzostw świata, niezwykle pamiętnych dla Polski, bo drużyna Bogdana Wenty dotarła wtedy do finału, gdzie uległa gospodarzom 24:29. Znakomity turniej rozgrywał wtedy Marcin Lijewski, który teraz, już w roli trenera, ma nawiązać do sukcesów drużyny stworzonej przez Wentę. "Nemezis" znów na drodze Polaków W mistrzostwach Europy biorą udział 24 drużyny podzielone na sześć czterozespołowych grup. Z każdej z nich do drugiej fazy turnieju awansują po dwie najlepsze ekipy, które potem rywalizować będą w dwóch sześciozespołowych grupach. Polacy trafili do niezwykle wymagającej grupy D, która będzie rywalizować w Mercedes-Benz Arenie w Berlinie, gdzie zmierzymy się z Norwegią (11 stycznia), Słowenią (13 stycznia) i Wyspami Owczymi (15 stycznia). Nikogo nie trzeba przekonywać, że dwa pierwsze spotkania będą kluczowe w kwestii awansu, bo dla Farerów już sam awans jest ogromnym sukcesem i raczej nie powinni sprawić nam większych problemów, mimo tego, że kilku młodych graczy z tego niewielkiego kraju występuje m.in. w Bundeslidze. Najtrudniejszym rywalem wydają się Norwegowie, którzy po kilku latach posuchy chcieliby znów stanąć na podium wielkiej imprezy. Ostatnio udało im się to na mistrzostwach Europy w 2020 roku, kiedy zdobyli brązowe medale. Przed samymi mistrzostwami ulegli jednak Egiptowi i w kraju na zawodników prowadzonych przez Jonasa Willego spadła spora krytyka. Mimo to nadal to oni będą zdecydowanymi faworytami w starciu z Polską, choć rzecz jasna na parkiecie w Berlinie wszystko może się zdarzyć. Podobnie jak w starciu z naszą "Nemezis", czyli reprezentacją Słowenii. O "klątwie" w starciach z reprezentacją tego kraju, nie tylko zresztą w piłce ręcznej, napisano już chyba wszystko. Mecz na zorganizowanych w Polsce mistrzostwach świata był bolesnym ciosem dla drużyny Rombla i podciął skrzydła zawodnikom i kibicom. Teraz znów przychodzi nam walczyć z nimi o awans. Jeśli prowadzona przez Lijewskiego kadra zagra tak, jak w towarzyskim meczu z Serbią, mamy szansę w końcu przełamać słoweńską klątwę. Będzie to najprawdopodobniej mecz o być albo nie być w turnieju i jak zwykle spotkanie pod napięciem. Kłopoty Lijewskiego, gwiazdor został w domu Kiedy Marcin Lijewski obejmował drużynę narodową, wiedział już, że będzie musiał radzić sobie bez kilku zawodników, którzy skończyli międzynarodową karierę jak Przemysław Krajewski czy Tomasz Gębala. Drużyna została bardzo mocno przebudowana, natomiast cały czas wiodącą rolę miał odgrywać w niej Arkadiusz Moryto. Niestety, skrzydłowy Industrii Kielce przegrał walkę z czasem i nie zdążył wyleczyć się na mistrzostwa Europy. Bez niego nasza drużyna straci bardzo wiele ze swojej siły ofensywnej, ale ostatnie tygodnie, kiedy Moryto pauzował, zmusiły Lijewskiego, żeby szukał alternatyw. Selekcjoner Polaków musi radzić sobie bez Moryty, ale towarzyskie mecze na turnieju w Hiszpanii pokazały, że zespół funkcjonuje całkiem dobrze. Nawet porażka z gospodarzami mogła wlać nieco optymizmu w serca kibiców. O awans do drugiej fazy mistrzostw będzie niezwykle ciężko, ale na pewno Polacy nie stoją na straconej pozycji. I Norwegia i Słowenia mają swoje problemy. Jeżeli uda się je wykorzystać, Berlin może nie być ostatnim przystankiem dla "Biało-Czerwonych". Kosmiczny rekord, to będzie prawdziwe święto Polacy swój pierwszy mecz rozegrają 11 stycznia, natomiast turniej rozpocznie się dzień wcześniej. Organizatorzy przygotowali prawdziwe święto handballa, podczas którego pobity zostanie absolutny frekwencyjny rekord świata. W pierwszym dniu rywalizacja odbywać się będzie na stadionie piłkarskim w Duesseldorfie, a organizatorzy poinformowali, że sprzedano już 54 tysiące biletów! Oby w tym niemieckim party dobrze odnaleźli się Polacy. Może tamtejsze klimaty muzyczne nie są szczególnie bliskie polskiej duszy, ale jeśli podopieczni Lijewskiego na parkiecie w Berlinie "zatańczą" w swoim rytmie i nie pogubią kroków, wszyscy powinni się dobrze bawić.