Rozczarowanie. Tak jednym słowem można określić to, co przydarzyło się naszej reprezentacji podczas mistrzostw Europy piłkarzy ręcznych. Choć Polacy trafili do bardzo trudnej grupy, z Norwegami i Słoweńcami, a także z Wyspami Owczymi, absolutną rewelacją tego turnieju, to jednak przez rozpoczęciem imprezy kibice liczyli, że po udanych spotkaniach na towarzyskim turnieju w Hiszpanii uda się w końcu przełamać słoweński koszmar i awansować do drugiej rundy. Nie udało się i podopieczni Marcina Lijewskiego w meczu z Farerami grali o honor. I o szansę na rozstawienie w eliminacjach do mistrzostw świata, co był niezwykle cenne. "Biało-Czerwoni" byli świadomi wagi spotkania. W rozmowie z Interią Michał Daszek przekonywał, że on i jego koledzy zrobią wszystko, żeby poprawić nastroje wśród kibiców i zwiększyć swoje szanse walki o mundial. Wyrównany początek spotkania, miażdżąca przewaga Farerów na trybunach W Mercedes-Benz Arena w Berlinie na trybunach dominowali przybysze z Wysp Owczych, do tego jednak można było się już przyzwyczaić. Na parkiecie początek spotkania był znacznie bardziej wyrównany. Na trafienia Eliasa Ellefsena Skipagotu i Hakuna Westa Av Teiguma odpowiadał duet Szymon Sićko i Piotr Jędraszczyk. Po pierwszych dziesięciu minutach na tablicy wyników był remis 6:6. Niepokoić mogły dwie dwuminutowe kary dla Bartłomieja Bisa, które zwiastowały, że nasz obrotowy może mieć problemy z dotrwaniem do końca spotkania. Podobnie odczucia można było mieć do skuteczności naszych obrotowych, bo o ile Kamil Syprzak swoją szansę wykorzystał, o tyle dwukrotnie w świetnej sytuacji pojedynek z bramkarzem przegrał Maciej Gębala. Pauli Jacobsen w ogóle dobrze spisywał się w farerskiej bramce, ale my w końcu nie popełnialiśmy błędów w ataku, Jakub Szyszko wyszedł wyżej w obronie do Skipagotu i po 21. minutach było 11:11. Wyspiarze grali dalej 7 na 6 w ataku, czyli to, czym zaskakiwali od początku turnieju, ale w starciu z Polakami nie przynosiło to takich rezultatów jak w meczach z Norwegią czy Słowenią. Do tego przewagę warunków fizycznych wykorzystywał kapitalnie dysponowany Sićko, który w pierwszej połowie rzucił pięć bramek. W dużej mierze dzięki niemu po pierwszych 30 minutach na tablicy wyników było 15:15. Podopieczni Marcina Lijewskiego mieli dobre momenty i prezentowali się znacznie lepiej niż na początku turnieju. W końcu zaczęła funkcjonować bramka, bo Skrzyniarz w pierwszej połowie miał aż osiem udanych interwencji. To wszystko dawało powody do optymizmu przed drugą połową, choć Farerzy cały czas byli bardzo groźni. Ogromne emocje w końcówce spotkania, trenerowi puściły nerwy Po zmianie stron nadal trwała bardzo zacięta walka na parkiecie, ale coraz częściej widoczna była przewaga warunków fizycznych Syprzaka, który praktycznie za każdym razem, gdy dostawał piłkę, trafiał do siatki. Do tego cały czas na wysokim poziomie bronił Skrzyniarz i po dziesięciu minutach drugiej części gry prowadziliśmy 20:19. Cały czas nie była to przewaga pozwalająca na rozluźnienie w naszej drużynie, ale w końcu gra Polaków była zbliżona do tego, czego oczekiwaliby kibice i selekcjoner Marcin Lijewski. W pewnym momencie "Biało-Czerwoni" wyszli w końcu na dwubramkową przewagę, ale dość szybko Farerzy, gdzie cały czas duet Skipagotu - Av Teigum niemiłosiernie nas ogrywał, wyrównali. Na szczęście nasz zespół nie panikował, grał spokojnie, bardzo dobrze prowadzony przez odważnego Piotra Jędraszczyka. Dziesięć minut przed końcem meczu Syprzak wykorzystał rzut karny i prowadziliśmy 26:25. Niestety na parkiecie zaczęło się robić nerwowo po kilku kontrowersyjnych decyzjach sędziów. W pewnym momencie nie wytrzymał Lijewski i za dyskusję nasz zespół otrzymał dwie minuty kary. Mimo to znów wyszliśmy na dwubramkowe prowadzenie 28:26. W ostatnich minutach Polacy lepiej wytrzymali ciśnienie. Farerzy, którzy wyraźnie odczuwali fizyczne skutki poprzednich spotkań zaczęli się gubić i ostatecznie to my wygraliśmy to spotkanie 32:28.