Jeśli po pierwszej rundzie mistrzostw Europy ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, czy Dania to główny kandydat do złota, to dziś chyba pozbył się złudzeń. Holandia prezentuje się w tym turnieju zaskakująco dobrze, mimo straty obrotowego Samira Benghanema i braku w turnieju najlepszego snajpera Kaya Smitsa. Gra szybko, było o mały włos od urwania punktu Szwedom dwa dni temu, dziś chciała postraszyć też Holandię. I postraszyła, ale tylko w pierwszej połowie. Klęska pogromców Polaków. Mieli grać o medal, praktycznie wypadli z gry Świetny początek mistrzów świata, a później zaskakujący zwrot. Holandia zaczęła sprawiać duży kłopot Duńczycy zaczęli mecz tak, jakby chcieli rozbić Holendrów, zwłaszcza w obronie. Pięć pierwszych akcji przyniosło "Pomarańczowym" zaledwie jedno trafienie, w 6. minucie było już 4:1 dla Danii. Jak to się więc stało, że mecz stał się tak wyrównany? Holandia rzeczywiście podkręcała tempo i pewnie każdej drużynie świata ciężko byłoby zatrzymać w tym momencie Luca Steinsa. Tworzył przewagę, Holendrzy dzięki temu mieli sporo rzutów karnych, a te bardzo długo świetnie wykonywał Rutger ten Velde. Do tego stuprocentową skuteczność z drugiej linii notował Niels Versteijnen, a bramkarz rywali Emil Nielsen grał poniżej swoich możliwości. W efekcie po kwadransie było 9:9, w 19. minucie 12:12, a w 29., gdy trafił Thomas Houtepen, 17:17. Wynik co najmniej zaskakujący, patrząc na potencjał obu drużyn. Dania swojego bowiem nie wykorzystywała. Owszem, z karnych trafiał Mikkel Hansen, obronę gubił Rasmus Lauge, ale można było odnieść wrażenie, że nie jest to ta mistrzowska Dania. Takie déjà vu ze starć z Czechami i Portugalią. A jakby tego było mało, jeszcze kontuzji stawu skokowego doznał skrzydłowy Emil Jakobsen - dla niego turniej raczej się skończył. Dania prowadziła po 30 minutach 18:17, bo w ostatniej minucie okazała się lepsza w pojedynkach na rzuty karne. Hansen pokonał Arjana Versteijnena, a Niklas Landin zatrzymał ten Velde. Osiem minut nadziei Holendrów, mogli nawet wyrównać. A później już praktycznie nie istnieli W meczach z Czechami czy Portugalią Duńczycy nie byli pewni swego po pierwszych połowach, a później nagle odjeżdżali rywalom, by skończyć z przewagą dziewięciu czy dziesięciu bramek całe spotkanie. Holandia trzymała się przy nadziei trochę dłużej, ale też w końcu musiała uznać wyższość rywala. Mimo, że Luc Steins raz po raz popisywał się kapitalnymi wejściami po obiegach obrony, a jego koledzy wciąż starali się dotrzymywać mu tempa. Tyle że Duńczycy znaleźli sposób - oddelegowali zawodnika do pilnowania filigranowego zawodnika PSG. Jeszcze w 38. minucie mógł być remis 22:22, Niklas Landin dwukrotnie zatrzymał rywali, druga parada przy rzucie ze skrzydła ten Velde była pierwszej klasy. A po chwili wyższy bieg wrzucili Simon Pytlick i Mathias Gidsel - od razu przyniosło to efekty. Takie, po których nie było już mowy o jakiejkolwiek sensacji. Mistrzowie świata kapitalnie kontrowali, z ogromną precyzją wykorzystywali każdy kolejny błąd coraz bardziej zmęczonych Holendrów. Zwłaszcza Gidsel, który ma spore szanse zostać najlepszym snajperem całego turnieju. Gra w świetnej drużynie, w pierwszej fazie zdobył 18 bramek, dziś dołożył dziewięć kolejnych. Trafiał raz za razem, ale to po rzucie Magnusa Landina Staffan Olsson w końcu poprosił o przerwę. Przy wyniku 22:27, gdy Holendrzy mieli jeszcze prawo myśleć o jakimś cudzie. Ale gdy Duńczycy dorzucili trzy kolejne bramki, wszystko się już rozstrzygnęło. Nie było już siły, która mogłaby odebrać mistrzom świata czwartą wygraną. W końcówce faworyt oczywiście zwolnił już tempo, nie było sensu się nadmiernie eksploatować, skoro w piątek drużynę czeka chyba najważniejsze spotkanie tej fazy - ze Szwecją. Jeśli i wtedy Dania zdobędzie komplet punktów, pierwszy półfinalista będzie już praktycznie znany. Dania - Holandia 39:27 (18:17)