Dla Duńczyków pierwsza runda miała po prostu być spacerem - Czesi, Portugalczycy czy tym bardziej Grecy to nie są drużyny, które powinny sprawić jakikolwiek kłopot. A tymczasem już pierwszy mecz pokazał, że gdy rywal nie odpuści, może być bardzo, ale to bardzo ciekawie. Czesi mieli dekadę temu dobre momenty w międzynarodowych rywalizacjach, gdy skutecznością popisywał się Filip Jichá. Takiej gwiazdy teraz nie mają: jest solidny bramkarz THW Kiel Tomáš Mrkva, ale w polu skład jest bardzo wyrównany. Dania zaś ma co jedno nazwisko to głośniejsze. Tyle że dochodzi jeszcze jeden czynnik: rola trenera i ustawienie drużyny. Bolesna porażka, reprezentacja Polski zupełnie bezsilna. "Koszmar" się powtarza Szkoleniowcem Czechów jest Xavier Sabate, czyli na co dzień szkoleniowiec Orlenu Wisły Płock. Hiszpan potrafi kapitalnie ustawić zespół w defensywie, mecze jego drużyn często nie są piękne, za to niezwykle emocjonujące. Sensacyjna pierwsza połowa. Blisko kwadrans niemocy Czechów, a później... mistrz świata w opałach! Tym bardziej więc kibice w hali w Monachium mogli być zaskoczeni przebiegiem spotkania. Pierwsze trafienie w meczu zanotował rozgrywający Orlenu Wisły Płock Tomáš Piroch na 1:0, kolejne zaś dla Czechów Matěj Klíma w 14. minucie na... 2:4. Duńczycy świetnie bronili, nie dopuszczali rywali do rzutów, ale sami nie potrafili uciec na bezpieczny dystans. A mimo 13 minut bez gola, Czesi uwierzyli, że są w stanie coś zmienić. I zmienili - kontaktową bramkę za chwilę zdobył Piroch, wyrównał zaś Stanislav Kašpárek. I już do końca tej części gry oba zespoły szły łeb w łeb, publiczność w Bawarii wspierała Czechów, Sabate reagował na to wszystko dość spokojnie. Zirytował się jednak, gdy jego zespół nie wykorzystał akcji w ostatnich sekundach, nie oddał nawet rzutu na 10:9. Zatrzymanie Duńczyków na takim wynikiem było osiągnięciem niesamowitym. Jeszcze kilka dni temu Egiptowi i Holandii, czyli zespołom wyżej notowanym, rzucali ponad 30 bramek. I walce nie była do tego niezbędna postawa Mrkvy na poziomie, który w środę zademonstrował w starciu ze Szwajcarią Andreas Wolff. Czech miał 36 procent skuteczności - to wynik dobry, ale nie jakiś imponujący. Choć jego interwencje w pojedynkach sam na sam z Emilem Jakobsenem budziły szacunek. Szaleństwo Emila Nielsena w drugiej połowie. Bramkarz Barcelony zaczarował rywali Trener Danii Nikolaj Jacobsen postawił w pierwszej połowie na legendę piłki ręcznej Niklasa Landina, ten miał jednak słabą skuteczność. Misiowaty Emil Nielsen, przez lata nie był ulubieńcem tego szkoleniowca, w tym roku wziął już go jednak na mistrzostwa. As Barcelony w pierwszej połowie obronił rzut karny, ale drugą rozpoczął już w wyjściowym składzie. I spisał się tak, że nawet wyczyn Wolffa został przyćmiony. Po przerwie odbił bądź złapał piłkę po 12 z 17 rzutów Czechów - to aż 70 procent skuteczności. Jeszcze w trzeciej akcji Vit Reich zdołał doprowadzić do remisu 10:10, ale wtedy Czechów ogarnęła taka niemoc, jak w pierwszej połowie. Duńczycy już jednak nie pozwolili na jakieś zaskakujące zakończenie. Na lewym skrzydle szalał Magnus Landin, dołączyli inni zawodnicy. Sabate zareagował jeszcze przerwą na żądanie przy stanie 10:13, w 45. minucie było już jednak 10:16. I dopiero wtedy złą passę Czechów przerwał Tomáš Babák. Istniało nawet realne niebezpieczeństwo, że Czesi jako pierwszy zespół w historii mistrzostw Europy zdobędą mniej niż 14 bramek - i to mimo tak świetnej pierwszej połowy. W 58. minucie Nielsena pokonał jednak Vojtěch Patzel, trafił po raz czternasty. A skończyło się na wyniku 23:14. Dania - Czechy 23:14 (9:9)