"Naszym problemem był atak. Za wąska gra w ataku. My musimy grać od boku do boku. Tak długo, jak mieliśmy to w głowie, wszystko było w porządku. Potem zaczęły się niewykorzystane sytuacje, kontry. W obronie przegraliśmy z jeden na jeden z Sanderem Sagosenem pięć razy, choć podkreślaliśmy, że on schodzi na zewnątrz. To niedopuszczalne. No ale tak się stało i to nas wyrzuciło z meczu. Zaczęły się pojawiać u nas stare automatyzmy" - mówił rozgoryczony Lijewski, który po spotkaniu tracił głos. Polacy zaczęli spotkanie bardzo dobrze, bo od prowadzenia 3:0, ale potem ich gra się posypała. Norwegowie sukcesywnie budowali swoją przewagę i ostatecznie wygrali 32:21, udzielając nam surowej lekcji, przede wszystkim w ataku. U nas, co ostatnio jest regułą, szwankowała skuteczność i dawaliśmy rywalom zbyt wiele okazji do kontry. Nieprzespana noc przed Polakami "Powinniśmy grać szeroko. Od tego musimy wyjść. Nie mamy leworęcznego rozgrywającego i jesteśmy praktycznie zmuszeni grać w jedną stronę. Dlatego musimy być naprawdę skuteczni i konsekwentni" - punktował trener Polaków. Odrzucał jednak sugestie, jakoby teraz Polacy musieli resetować głowy. Jego zdaniem turniej jest tak dynamiczny, że na takie rzeczy zwyczajnie nie ma czasu. "Jesteśmy wrogami sami dla siebie" Za dwa dni, 13 stycznia, Polacy spotkają się ze Słowenią w meczu, który jest dla nas o być albo nie być w turnieju. System rozgrywek jest tak ułożony, że tylko dwie drużyny wychodzą z każdej z grup do kolejnej fazy. Ewentualna porażka zabierze nam nawet matematyczne szanse awansu, toteż Polacy muszą rzucić wszystkie swoje siły. Lijewski jednak nieco zaskoczył, bo nie zamierza skupiać się na rywalach. Na koniec trener naszej drużyny podziękował kibicom za wsparcie. Żałował, że zawodnicy nie zdołali odwdzięczyć im się wygraną. "Dla mnie było piękne, że tak wielu Polaków pojawiło się na tym meczu. Czuliśmy to wsparcie. Szkoda, że poszliśmy w sukurs za nimi" - spuentował Lijewski.