Dla Polski już sam awans do drugiej fazy turnieju, zwanego w mistrzostwach Europy fazą zasadniczą, był sporym wydarzeniem. Sztuka ta udała się po raz pierwszy od 10 lat, aczkolwiek nie oznaczało to, że nagle włączymy się do walki o medale. Nie ma co ukrywać, Hiszpania w rywalizacji z nami była faworytem, ale potęgą już nie jest. A tak można mówić choćby o Szwecji, która przecież grała tak w półfinale zeszłorocznych mistrzostw świata, jak i tegorocznych zmagań olimpijskich w Paryżu. Od towarzyskich potyczek Polski ze Szwecją w Ystad i Lund nie minęły jeszcze dwa tygodnie, a obie ekipy znów stanęły w szranki, tym razem w Debreczynie. W zupełnie innym spotkaniu, z całkowicie inną stawką. Jedna i drugie zaczynają ten etap z zerowym dorobkiem, Polki miały zaliczoną porażką z Francją, Szwedki - z Węgrami. To jednak rywalki były pod ścianą - dla nich brak miejsca w półfinale będzie porażką. A przegrana z Polską byłaby klęską. Mistrz Polski pobity na Bałkanach. Nie da się przejść koło tego obojętnie Polska - Szwecja w mistrzostwach Europy. Faworyt zaczął ostro, Polki odpowiedziały. Sensacyjny przebieg meczu w Debreczynie W Ystad Szwecja rozgromiła nas różnicą aż 16 bramek, to była deklasacja. Dzień później w Lund było już tylko jedno trafienie różnicy, dzieła Emmy Lindqvist w samej końcówce. Który wynik był prawdziwy, czy 22:38, czy 27:28 - miało powiedzieć starcie na Węgrzech. Początek był zaś niepokojący, mimo że już po 74 sekundach na ławkę kar odesłana została Kristin Thorleifsdottir. Polska mogła chwilę grać w przewadze, ale serbskie sędzie dość zaskakująco wlepiły karę też Paulinie Uścinowicz. Jakby było mało, za moment Daria Marciniak ze skrzydła, z czystej pozycji, trafiła prosto w głowę bramkarkę Johannę Bundsen. A to też wiązało się z wykluczeniem - tym razem słusznym. Nie minęły więc trzy minuty, a już składy były mocno przetrzebione. Sytuacja dla Polek układała się zaś bardzo źle. W 8. minucie przegrywały już 1:5, Arne Senstad poprosił o przerwę. Jednocześnie wprowadził dwie zmiany: w obronie przeszedł na 5-1, z wysuniętą Aleksandrą Rosiak, co zdało efekt w meczu ze Szwedkami w Lund. W ataku zaś wprowadził drugą obrotową, co również zaskoczyła rywalki. Tak samo jak w poniedziałek Hiszpanki. Efekty przyszły szybko - w 14. minucie był już remis 7:7, a jeszcze sytuację sam na sam miała Dagmara Nocuń, trafiła w poprzeczkę. Czwarty zespół igrzysk olimpijskich mógł być zaskoczony. Rzadko się zdarza, by w którejkolwiek drużynie bramkarki zmieniały się co kilka minut, a tak robił Senstad. Zaczęła Adrianna Paczek, później na chwilę pojawiła się Paulina Wdowiak, wreszcie zastąpiła ją Barbara Zima. A następnie dwie ostatnie wchodziły na boisko co kilka akcji. Polki zaś trzymały się dzielnie, Szwedki nie były w stanie uciec. W 24. minucie Nocuń dała w końcu Polsce prowadzenie (12:11). Jedynie genialna skrzydłowa Nathalie Hagman miałą sposób na polskie bramkarki, efektem było siedem trafień w pierwszej połowie. Niemniej na minutę przed końcem był jeszcze remis 15:15, była szansa na bardzo dobre zakończenie tej części gry. Tyle że Polki, w osłabieniu, pogubiły się. Najpierw raz, a później drugi. I Bundsen rzutami przez całe boisko do pustej bramki sprawiła, że faworyt prowadził 17:15. Dwie bramki Szwecji po pierwszej połowie, Polki wciąż w grze. Pierwszy kwadrans po przerwie wszystko wyjaśnił To nie był jeszcze zły wynik, dwie bramki różnicy w piłce ręcznej to tyle co nic. Biało-czerwone źle jednak weszły w drugą część meczu, tak jak w pierwszą. Pierwsze pięć minut wygrały 4:1, odskoczyły na 21:16. A Bundsen po raz trzeci rzuciła do pustej bramki, to rzadko sztuka dla bramkarki. Aby walczyć z potentatem jak równy z równym, Polki musiały mieć świetną skuteczność. Tej jednak brakowało, Bundsen stawała się dla nich zaporą nie do przejścia. Gdy Adrianna Górna ze skrzydła rzuciła prosto w jej klatkę piersiową, ze złością popatrzyła na skrzydłową Zagłębie Lubin. Nie pomagało podopiecznym Senstada nawet to, że rywalki dostały dwie kolejne kary. Gorzej też od Bundsen wyglądały polskie bramkarki. W 40. minucie przewaga Szwecji wzrosła do sześciu bramek - 23:17. Czegoś już wyraźnie brakowało, nawet szczęścia, bo odbite przypadkowo piłki i tak wpadały w ręce rywalek. No i przede wszystkim - nie wpadały do szwedzkiej bramki. Senstad zareagował przerwą już przy stanie 17:24, trochę późno. Sygnał dała jeszcze Zima, broniąc rzut kary Hagman. Tyle że tu niezbędny był zrywa w ofensywie, bo dwie bramki Kobylińskiej i Michalak na 13 minut gry to było jednak zdecydowanie za mało. I w końcu coś tu ruszyło, ale Szwedki odpowiadały. Miały olbrzymią zaliczkę, spokojnie utrzymały ją do samego końca. Choć Senstad starał się pobudzić ambicję zawodniczek, miał tu spore wątpliwości. I zarządził "all-in", jak powiedział: pełne ryzyko. I to jednak niczego nie dało. Na dobrą sprawę Polki mogą już zapomnieć o grze w półfinale, musiały stać się cud. Takim cudem byłoby pokonanie Węgier - ten mecz już w piątek o godz. 20.30. Szwecja - Polska 33:25 (17:15) Szwecja: Bundsen 3 (10/29 - 34 proc.), Ryde (2/8 - 25 proc.) - Hagman 9, Roberts 6, Lindqvist 4, Lerby 3, Axner 2, Hansson 2, Löfqvist 2, Karlsson 1, Petersson Bergsten 1, Strömberg, Blohm, Dano, Thorleifsdottir, Hvenfelt. Kary: 8 minut. Rzuty karne: 2/3. Polska: Płaczek (0/4 - 0 proc.), Wdowiak (4/15 - 27 proc.), Zima (5/19 - 26 proc.) - Kobylińska 6, Kochaniak-Sala 4, Nocuń 4, Rosiak 2, Balsam 2, Urbańska 2, Górna 1, Drażyk 1, Nosek 1, Michalak 1, Uścinowicz 1, Olek, Matuszczyk. Kary: 14 minut. Rzuty karne: 0/0.