Wszyscy w Ekstraklasie wiedzieli od kilku miesięcy, że dla warszawskim działaczy sprawa kontraktu jednego z najlepszych zawodników klubu zamienia się w nierówny wyścig z czasem. Na jedno zapewnienie osób z otoczenia Dariusza Mioduskiego, a także samego prezesa o tym, jak bardzo chce on zatrzymać "Gui", można było natrafić na pięć plotek o klubach jego usługami zainteresowanymi. Legia zaczęła wyścig przegrywać. Musiało więc dojść do nieuniknionego - 26-latek zdecydował się wypełnić obecną, trwającą do grudnia umowę i z Warszawą pożegnać się na zasadzie wolnego transferu. Ostatni dzwonek na wielką karierę Powodów takiego, a nie innego ruchu było kilka. Cała piłkarska stolica żyła tym, jakie warunki finansowe pomocnik postawił jeszcze obecnemu pracodawcy. Zajmująca się jego interesami agencja menedżerska oczekiwała podobno 750 tysięcy euro za sam podpis pod nowym dokumentem wiążącym zawodnika z Legią na kolejne lata, a w ich trakcie zarobki na poziomie pół miliona euro rocznie. Irytowało go, że rozczarowujący Artur Jędrzejczyk wyciąga z klubowej kasy 800 tysięcy euro, a absolutnie nieprzydatny w drużynie Daniel Chima Chukwu jedynie 300 tysięcy mniej, więc wystosował konkretne żądania. A że Legia, już wpakowana w zbyt sowite wynagrodzenia, długo zwlekała z ich wypełnieniem, to koło powoli zaczęło się domykać. Zapewne jeszcze poważniejszą składową było to, że sam piłkarz - pomimo tego, że dobrze czuł się w stolicy, kochał polską kuchnię i kulturę, a nasz kraj odpowiadał też jego rodzinie - od dłuższego czasu myślał o tym, aby w końcu spróbować sił w lidze zachodniej. Trudno się mu dziwić, Brazylijczycy są stworzeni do futbolu i podbijania Starego Kontynentu. Guilherme mógł więc dać sobie szansę, to nic nie kosztuje. W tym wypadku jest nawet odwrotnie, przynosi pieniądze porównywalne do tych nad Wisłą. Wiedzieli o tym ludzie otaczający i klub, i samego piłkarza. Klamka zatem zapadła. Po co płakać nad rozlanym mlekiem? Legia mimo wszystko nad tym, jak sprawy się potoczyły, nie biadoli. - Nie, nie mogliśmy nic tu więcej począć. I wcale nie poszło o pieniądze, bo pod tym względem doszliśmy do porozumienia i Guilherme dostał od nas to, co chciał. Sygnalizował jednak, że wciąż czeka na ofertę z zewnątrz, bo jest w takim wieku, że chciałby spróbować czegoś nowego. Gdyby podpisał nową umowę z nami, to zakotwiczyłby w Warszawie na długo i potem być może nie miałby już szansy na jeszcze większe wyzwanie sportowe - Mioduski wyjaśniał w rozmowie z "Super Expressem". Szef klubu sam dostrzegał własne błędy, choć nie miał też zamiaru ukrywać piłkarskich ograniczeń zawodnika. - Szkoda, że nie zostanie z nami, jednak nie ma już co płakać nad rozlanym mlekiem. A czy nie za późno zaczęliśmy negocjacje o przedłużeniu umowy? Może i tak, ale... Guilherme też nie zawsze był w topowej formie, nie zawsze przekonywał, miewał kontuzje. Ostatnio, w trudnym okresie dla zespołu, okazał się jednym z liderów i dlatego, jak mówię, żałuję jego odejścia - powiedział prezes. Frajerzy roku Nad legijnym okresem w życiu byłego zawodnika Bragi należy powoli domykać - oczywiście nie wykluczając powrotu - klamrą. Teraz najważniejsze jest to, co spotka go w 60-tysięcznym mieście w Kampanii. Benewent to typowo włoska, malownicza miejscowość. Południe kraju, świetny klimat, jeszcze lepsza kuchnia. Ogólnie - żyć, nie umierać. Z drugiej strony czy wybór ten jest piłkarsko słuszny? Można polemizować, i to mając w zanadrzu mnóstwo argumentów. Choć właścicielem Benevento Calcio jest Oreste Vigorito, bardzo zamożny biznesmen, którego firma zajmuje się produkcją energii elektrycznej na ponad połowę Włoch, a kameralne, lecz też klimatyczne Stadio Ciro Vigorito odwiedza regularnie dziesięć tysięcy oddanych i donośnych widzów, to tegoroczny debiut tej drużyny w Serie A to zawstydzające wszystkich, nawet osoby niezwiązane z klubem, pasmo porażek. Absolutny pewniak do spadku, szesnaście meczów, osiem goli strzelonych, 38 straconych, jeden punkt zdobyty, i to po golu strzelonym przez bramkarza Alberto Brignolego w niewiarygodnych okolicznościach i 95. minucie zremisowanego 2-2 meczu z Milanem. Gdy na początku grudnia tamta akcja i informacja o pierwszym punkcie Benevento obiegła media całego świata, to wyrazy uznania nad osiągnięciem szczęśliwców szły najczęściej w parze z krytyką rywali. Milan został wręcz w tamtejszej prasie zlinczowany, wstydliwe 2-2 nazwano "frajerstwem roku", a lubujący się w odważnych sądach Włosi stwierdzili, że był to żywy symbol tego, jak nieumiejętnie przeprowadzana jest rewolucja w drużynie z San Siro i jak chińscy właściciele doprowadzają ją na dno. Skradł punkty Realowi Madryt I takie oto wyzwanie czeka Guilherme. Przychodzi do drużyny, która nie tyle mieć będzie problemy z utrzymaniem, takich jest pełno we wszystkich ligach świata, ale do takiej, z którą każda utrata punktów jest określana jako frajerstwo. Polska prasa donosi jednak, że pomocnik nie myśli o pozostaniu w tej ekipie na stałe. Ma podpisać trzyletni kontrakt w Benewencie w dużej mierze licząc na to, że wypromuje nazwisko i po sezonie, w którym zapewne runie z drużyną na zaplecze włoskiej ekstraklasy, będzie mógł dalej piąć się po szczeblach kariery. Aczkolwiek do tego, aby zasłynąć w świecie piłki, potrzeba wielkich meczów. Najlepiej z największymi rywalami. Co niektóre media na Półwyspie Apenińskim, anonsując ten nadchodzący transfer, pisały o Guilherme jako o "dobrym technicznie, ruchliwym Brazylijczyku, który wyróżnia się przyzwoitą lewą nogą, sporą mobilnością, kreatywnością, lecz też chimerycznością". Aby natrafić na tak obfity profil, trzeba się sporo naszukać. Wszystkie serwisy i gazety czterokrotnych mistrzów globu jak jeden mąż przypominają jednak o tym, że 26-letni pomocnik brał udział w meczu w listopadzie 2016 roku, gdy Legia przy pustych trybunach Łazienkowskiej zatrzymała Real Madryt. "Gui" wtedy miał jedną asystę, a w świat poszło to, że toczył równorzędne pojedynki i potrafił skraść punkty zwycięzcom Ligi Mistrzów. To brzmi dumnie i wzbogaca CV. Najsłabsi od lat Lecz ze świecą szukać we Włoszech eksperta, który spodziewa się po Benevento - niezależnie, czy z Guilherme, czy też bez niego - pamiętnych wieczorów i pokrzyżowania planów gigantom w podobnie spektakularny sposób. Milan trafił się beniaminkowi w niezwykłych okolicznościach i basta. Teraz czas po prostu na solidność. Ligowe ciułanie punktów. Jak na zespół walczący o utrzymanie przystało. Choć i z tym nie będzie łatwo. - Nie jest to, delikatnie mówiąc, dobra drużyna. Ostatnia w lidze, uzbierała tylko jeden punkt, nie przekonuje stylem, strzela mało goli. Jej utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej będzie misją z serii najtrudniejszych, wręcz niemożliwych do zrealizowania. Dawno nie widziałem tak słabej i tak pozbawionej poważnych rokowań na pozostanie ekipy w Serie A - specjalnie dla Eurosportu klub z Benewentu przybliża Gianluca Monti, dziennikarz "La Gazetta dello Sport". Spore oczekiwania klubu. Największe trenera. Mniej więcej taką właśnie drużynę - właściwie pozbawioną mocnych punktów i znanych nazwisk, z młodym trenerem Roberto De Zerbi, który w październiku przyszedł w miejsce odpowiedzialnego za awans Marco Baroniego, lecz kadry nie odmienił - wzmocni "Gui". Ten nie jest co prawda traktowany w Kampanii jak zbawca, ale przynajmniej jako ktoś, kto może tchnąć w szatnię nowego ducha. - To jeszcze nic oficjalnego, mimo to we włoskich kuluarach wszyscy wiedzą, że do tego transferu prędzej czy później dojdzie i Guilherme będzie grał dla Benevento. Trener De Zerbi bardzo chciał tego konkretnego piłkarza, podobno pasuje mu do koncepcji. Guilherme powinien zatem wiedzieć, że w drużynie zostanie przywitany ze sporymi oczekiwaniami, zwłaszcza pana za jego sprowadzeniem stojącego - zdradza Monti. Polowanie na "Czarownice" Przed wychowankiem Paraiba do Sul czas wielkich zmian. Sobotnie spotkanie z Wisłą Płock, zapewne wzruszające pożegnanie za cztery lata gry przy Łazienkowskiej i wkroczenie na nową drogę życia. Później kartę kariery zacznie zapisywać już w języku włoskim. I od teraz musi ją częściej zapełniać kapitalikami. Podczas jego pobytu w Polsce wszyscy mieli zastrzeżenia do Brazylijczyka o to, że nie broniły go statystyki. Że za rzadko stał za decydującym kopnięciami, tymi mającymi wpływ na wynik. Jeżeli zatem polowanie 26-latka na gole i asysty nie skończy się sukcesem, to obróci się w drugą stronę i zacznie przypominać inne polowanie. To medialne. W końcu nieprzypadkowo przydomek Benevento to "Czarownice". Michał Błażewicz